wtorek, 2 sierpnia 2016

Rozdział 3

ALEXANDER

Wesołym krokiem kierowałem się z Marisą do stajni. Strażnicy po godzinie narzekań i gróźb wreszcie się zgodzili na krótką przejażdżkę po sadzie. Raffael zniknął parę godzin wcześniej, a Ris stwierdziła, że pojedzie po obiedzie by móc mi towarzyszyć w czasie dnia. 

-Panie i Władco chcesz się ścigać? -spytała siedząc już na swojej klaczy o jasnej sierści z ciemniejszymi plamkami.

Poprawiłem siodło na swoim koniu i spojrzałem się z uśmiechem na dziewczynę.

-Ris powiesz mi dlaczego męczysz mnie tą zbędną formułką? -spytałem ją. Ta uśmiechnęła się wesoło. -I tak. Chętnie z tobą wygram.

-Bo to zabawne i... słodko się irytujesz. -odpowiedziała popędzając konia.

-Nie jestem słodki -warknąłem przeganiając lawendowowłosą. Słyszałem jej śmiech za sobą, gdy pędziliśmy dróżką między drzewami. Kłęby kurzu unosiły się pod kopytami koni. Gdy dotarliśmy do końca ścieżki, która była prawie przy lesie zatrzymaliśmy się, by dać odpocząć zwierzakom. Marisa nie wydawała się jakoś mocno przejęta przegraną.

-Słodki, uroczy, interesujący... zwał jak zwał. -odpowiedziała wreszcie na moje wcześniejsze słowa. -Gdybym nie miała Dominica pewnie była bym w tobie mocno zakochana.

-Pochlebiasz mi tymi słowami Ris -powiedziałem. Szarooka puściła mi oczko i pogładziła grzywę swojej klaczy, która zarżała radośnie.

W drodze powrotnej rozmawialiśmy o zwykłych sprawach i było to czymś czego na co dzień mi brakowało. Nie musiałem teraz dbać o etykietę czy słodkie słówka.  Było to czymś dobrym. Do tego Marisa mimo, że znałem ją od wczoraj była idealną towarzyszką  rozmowy.

-Obrażę się jeśli nie odwiedzisz mnie w czasie drogi powrotnej -uśmiechnąłem się czyszcząc Versa i wprowadzając czarnego konia do boksu.

-Za półtorej tygodnia wrócę by zaciągnąć  Rafa do domu. Właściwie... może pojedziesz z nami? Będzie to góra pięć dni, a twój ojciec może na ten czas "przejąć" władzę. Co ty na to? Przynajmniej nie będzie mógł użyć cie jako wymówki. 

-Bardzo chętnie wyjadę na te pięć dni z zamku. Myślę, że ojciec mnie zastąpi.

-Oj Rafiś tym razem się nie wywinie. -mruknęła z satysfakcją.

*

Poprawiłem włosy i kołnierzyk koszuli, kierując się do drzwi. Otworzyłem je i zdziwiłem się lekko widząc zamiast trójki strażników samego Raffael'a opartego o ścianę. Widząc mnie wyprostował się i kiwnął mi głową z lekkim uśmiechem.

-Tęskniłeś? -zapytał, gdy ruszyliśmy korytarzem w stronę jadalni. 

-Czy ja wiem? Ris dość dobrze cię zastąpiła. No i przekonała mnie do pewnej niespodzianki. Pewnie dowiesz się na koniec o niej.

-Nie lubię niespodzianek. Odkąd znajomi umówili mnie na randkę w ciemno. Trauma do końca życia. -oznajmił skręcając w odpowiedni korytarz prowadzący na schody.

Zmarszczyłem brwi patrząc się na niego.

-Ja mam to ciągle na balach gdy rodzice na siłę każą mi kogoś poznać. Choć nie musisz się aż tak martwić. Będzie to raczej przyjemna niespodzianka.

-Każdy tak mówi słońce. -mruknął wchodząc do pomieszczenia. Przywitał się kulturalnie ze wszystkimi i zajął miejsce obok Marisy, która rozmawiała z Catherin.
   Ja usiadłem między matką, a siostrą gdyż jedynie to miejsce mi zostało by nie być za daleko od dziewczyny.

-Ris? -spojrzałem się na nią, gdy moja siostra zaczęła przedstawiać jej kolejną lalkę. Ta machnęła na mnie uciszająco ręką ku zadowoleniu małej. Najwyraźniej znalazła nową przyjaciółkę. Uśmiechnąłem się na tą myśl.

W trakcie posiłku lokaj poprosił Rafael'a o wyjście, a ten szybko opuścił pomieszczenie by spotkać się z czekającym przy wejściu strażnikiem. Był to mężczyzna w jego wieku, który czasami był w mojej obstawie. Najwyraźniej zdobył zaufanie czarnowłosego.
  Przyglądałem im się, a gdy się rozejrzałem zauważyłem, że nie tylko mnie zainteresowali.

-Że co zrobili?! -warknął z wściekłością niebieskooki, zaciskając pięści. Pierwszy raz widziałem tak widoczną złość u niego. Jego towarzysz szybko go uciszył zerkając na nas i ciągnąc go w głąb korytarza.

Spojrzałem się po wszystkich przy stole.

-Powinienem pójść za nim? -spytałem.

RAFFAEL

-...I CO TO UDOWADNIA?! W TAKI SPOSÓB CHCECIE REPREZENTOWAĆ NASZĄ WŁADZĘ?! NAPRAWDĘ?! -wrzeszczałem nie zważając na lekką chrypkę, którą już było słychać. Wpatrywałem się w grupę poobijanych, miejscami zakrwawionych osób ze wściekłością. Już dawno się tak na nikogo nie darłem jak na nich.

-To nie tak... -odezwał się jeden z nich. Spojrzałem na niego z mordem w oczach i podszedłem bliżej niego.

-A jak do kurwy nędzy?! -ryknąłem mu prosto w twarz. Mężczyzna zbladł ledwo zauważalnie i przełknął nerwowo ślinę.

-Czemu zdzierasz sobie głos na moich strażników? -usłyszałem głos Alexandra, który najwidoczniej przed chwilą przyszedł. -Złość piękności szkodzi.

Co zabawne nikt nawet nie drgnął na jego widok. Najwyraźniej nie chcieli się bardziej narażać.

-A może mam przyklasnąć takiemu zachowaniu? -syknąłem. Miałem wielką ochotę uderzyć kogoś z nawału złości.

-Co takiego złego zrobili? -spytał opierając się o ścianę.

-Młodzi wyszli do miasta i upijając się w trzy dupy narobili bajzlu, a ich STARSI koledzy zamiast zabrać ich do zamku na spokojnie, to dali się sprowokować do bójki na ŚRODKU PIEPRZONEGO MIASTA.  

-Więc powiedz mi dlaczego krzyczysz tylko i wyłącznie na młodych? Skoro w twoim wytłumaczeniu, to starsi dali się sprowokować i nie pomogli młodszym. Po drugie co starsi robili na mieście bez jakiejkolwiek rozmowy ze mną? Jakby nie patrzeć to STARSI SĄ GŁÓWNĄ STRAŻĄ, a młodzi jedynie mają tak zwane 'praktyki' pozwalające im na opuszczanie zamku -jego głos z każdą chwilą nabierał na sile. -Bójek nie będę lekceważyć, szczególnie mojej straży.

-I dziwisz się, że ja wrzeszczę. -mruknąłem zaciskając pięści jako próbę poskromienia swojego temperamentu -Książę się rozejrzy i zauważy, że tu są osoby w różnym wieku.

-Więc kto dał im pozwolenie na wyjście? -spytał biorąc parę wdechów i wydechów.

-Matka Boża Miłosierna. Jeśli nie mają służby nie muszą przebywać na zamku. -odparłem chłodnym tonem. Przypatrując się im wszystkim. Widząc ich twarze czułem przemijającą złość i zawód ich zachowaniem. Oczekiwałem więcej od ludzi, którzy chcą chronić władce. Biało włosy chyba chciał coś powiedzieć, ale mu przerwałem. -Alex wystarczy.

-Nie. Oni nie wpłynęli swoim zachowaniem tylko na swój honor, lecz także na honor mojej rodziny. Cudowne plotki na temat głupiutkiego króla, który nawet straży nie umie upilnować, a co dopiero państwo.

-Możesz być władcą, ale to ja jestem ich szefem. -powiedziałem kładąc mu dłoń na ramieniu w uspokajającym geście. Następnie odwróciłem się gwałtownie do grupki ludzi. -Mam nadzieje, że zrozumieliście coś z moich wrzasków. I wyciągniecie naukę z tego co was teraz czeka. Każdy z was zostanie ukarany. Tracicie również wszelkie przywileje na czas nieokreślony. A jeśli takie zachowanie się powtórzy... to lepiej spakujcie się i ucieknijcie zanim się o tym dowiem.

-Tak jest!

-A teraz ci z jakimiś poważniejszymi urazami zostają, a ci powiedzmy, że zdrowi przynoszą mi potrzebne rzeczy do opatrzenia ich kolegów. -oznajmiłem.

Spojrzałem się na białowłosego, któremu prawie łzy zebrały się w oczach. Rubinowe oczy młodego władcy spotkały się z moimi na co posłał mi wymuszony uśmiech
.
-To nic. Po prostu mnie to przerasta... -westchnął cicho wychodząc z sali. Przymknąłem oczy wzdychając, a następnie zabrałem się za sklejanie tych idiotów w całość.
  Pomagałem jednemu z ostatnich słuchając cichych rozmów reszty. Co dziwne wszyscy zostali i wydawało się, że docierało do nich co zrobili. Spojrzałem na swoje zakrwawione palce, a następnie w oczy chłopaka, który miał cięcie na ramieniu.

-Na dniach w mieście ma się rozejść plotka, że zrobiliście to przeze mnie. Nowy szef i te sprawy. Postarajcie się z jakąś ładną historią. -powiedziałem po zakończeniu opatrywania. Wydawali się zdziwieni lecz nie sprzeczając się potaknęli. Pozwoliłem im się rozejść, sam kierując się do kuchni, gdzie poprosiłem  dzbanek gorącej czekolady i coś słodkiego do tego. Następnie poszedłem do swojego pokoju, gdzie umyłem się i przebrałem. Z lekko wilgotnymi włosami i niedopiętą koszulą zabrałem tacę z kuchni i ruszyłem w stronę sypialni władcy.

Po krótkim pukaniu wszedłem do środka i od razu skierowałem się przez salonik do sypialni
.
-Alex? -uchyliłem drewniane drzwi jego sypialni i zobaczyłem białowłosego wycierającego łzy z policzków.

-Coś się stało? -spytał poprawiając się na łóżku. Podszedłem do biurka, na którym położyłem tackę i nalałem do kubka ciepłego napoju. Podałem go chłopakowi, a talerz z ciastkami wylądował na szafce nocnej.

-Naprawdę pytasz się czy coś się stało? -zapytałem siadając obok niego.

-Więc chcesz mi powiedzieć, że przyszedłeś tu dla mnie?

-Nie. Przyszedłem do twojej sypialni myśląc, że znajdę wróżkę chrzestną. A to były podarki by mnie nie zabiła. -powiedziałem z ironią. Wpatrując się w bladego chłopaka o lekko zaczerwienionych oczach. -Nikt nigdy nie zrobił czegoś dla ciebie słońce? 

-Nie sądzę -mruknął cicho przybliżając do ust kubek. Siedzieliśmy dłuższy moment w absolutnej ciszy.

-Chcesz się może wygadać? Czasami to pomaga... 

-Jak mówiłem przerastają mnie niektóre sytuacje. Dochodzi do tego to, że jestem dość emocjonalny co nie ułatwia mi niczego. Po prostu chciałbym niekiedy być w wieku mojej siostry, móc odwiedzać przyjaciół kiedy chcę, nie mieć żadnych obowiązków prócz ładnego wyglądu i podbijania serc wujów i ciotek. 

-Ale nie jesteś. Jesteś młodym władcą, który swoimi działaniami ma przekonywać do siebie poddanych. Masz wygląd, władzę i odpowiedzialność. Z jednej strony może masz rację jest to życie pełne wyrzeczeń i obowiązków, ale powinieneś nauczyć się czerpać jak najwięcej korzyści. -mówiłem spokojnym głosem przyglądając się białowłosemu. Odgarnąłem mu zabłąkany kosmyk włosów z czoła. -Na sali powiedziałeś o honorze rodziny i słabym władcy. Wiesz skąd się to bierze? Większość królów zapomina, że głosem ich państwa i ich największą siłą są zwykli ludzie. Kochany co ty miałeś stracić jak przy swoich ucieczkach chodziłeś z przyjacielem po mieście, korzystając z chwilowej wolności? Unikałeś w jakiś sposób swoich ludzi. 

-Ja... 

-Zawsze jesteś wolny. Stoisz ponad wszystkim. Można się pokusić o stwierdzenie, że to ty jesteś prawem tego państwa. Nikt ci nie zabierze czegoś, czego nigdy ci nie zabrano. Na początku zabroniłem ci nie samego wyjścia z zamku, a opuszczenia go bez ochrony i poinformowania kogoś o tym.

Młody władca oparł swoją głowę o moją klatkę piersiową porywając jedno ciastko z talerza. Wyglądał uroczo siedząc tak przy mnie. 

-Nigdy nie myślałem o tym w taki sposób.

-Skupiłeś się na negatywach takiego życia.  -odparłem z prostotą. Czułem ciepło ciała chłopaka przyciśniętego do mnie. -Spróbuję załatwić pewną wizytę, która będzie plusem dla ciebie od ludzi.

-Dziękuję -powiedział odkładając kubek i kładąc głowę na poduszkę. Uśmiechnąłem się lekko wstając. Zebrałem rzeczy i spojrzałem na białowłosego. Skłoniłem głowę w wyrazie szacunku.

-Po to jestem. Aby ci służyć. -odpowiedziałem puszczając mu oczko i przechodząc do części salonowej. -Śpij dobrze Alexandrze.


Wyszedłem na korytarz i skierowałem się do kuchni by odłożyć naczynia.
Jako, że nie byłem jakoś bardzo śpiący postanowiłem wyjść na zewnątrz i przejść się po terenie by sprawdzić strażników.
   Chłodny wiatr sprawił, że lekko zadrżałem. Przymknąłem oczy ciesząc się tą porą dnia. Niebo było dzisiaj czyste, a miliony świetlnych punkcików świeciło wraz z niepełnym księżycem lekką poświatą. Wszystko było ciche i spokojne, tylko od czasu do czasu poruszane wiatrem.
Przeciągnąłem się i ruszyłem do pierwszego punktu, w którym miał się pojawiać strażnik.

*

Poprawiłem pozycję Eliasa i odsunąłem się. Ten zerknął na mnie i wykonał rzut. Srebrne ostrze błysnęło w słońcu i wbiło się w swój cel. Podszedłem do tarczy sprawdzając jak daleko od środka znajduje się sztylet.

-Brawo. Wprawiasz się.

-Nadal nie trafiłem w środek? Przecież rzucam prawidłowo!

-Przymykasz jedno oko młody. To twój błąd. I za bardzo przechylasz się do przodu. To prawie tak jakbyś strzelał z zamkniętymi oczami. Chodź byś wcześniej wycelował i zamknął tylko oczy, nie trafisz w środek.

—Ciągle popełniam te głupie błędy -westchnął. Spuścił głowę jakby pokonany i przekonany o porażce. Podszedłem do niego i chwyciłem jego podbródek. Widziałem smutny błysk w jego oczach. Posłałem mu pokrzepiające spojrzenie.

-Nawet najlepsi popełniają błędy. To one nas uczą Elias'ie.

-Ale żeby aż tyle? Eh... Panie, księżniczko Catherine - skłonił się w stronę idących postaci. 

-Eliasie, Raffaelu - przywitał się z nami białowłosy. 

-Hej Rafii! - podbiegła do mnie mała szatynka. Klęknąłem obok niej z lekkim uśmiechem, przeczesując włosy.

-Witaj księżniczko. -przywitałem się z nią. 

Spojrzałem się na białowłosego. 

-Gdzie idziecie? -spytałem Nie widząc nikogo że straży. 

-Kwiatuszki do herbatki zrywać -uśmiechnął się Alex.  -Mam zaproszenie na Wielkie Herbatkowe Przyjęcie Księżniczki Cathi.

-To wam nie przeszkadzamy. Miłego dnia. -powiedziałem podając Eliasowi długie sztylety. Ten posłał mi lekki uśmiech i ustawił się w odpowiedniej pozycji. Byłem zadowolony z tego, że bez żadnego ostrzeżenia zaatakował mnie i zmusił do obrony.

-Nie zabijcie się... -mruknął Alexander nim wraz z siostrą skierował się w stronę ogrodów. Zaśmiałem się i odpowiedziałem na atak blondyna.
Wymienialiśmy między sobą ciosy, które w zależności od reakcji trafiały drugiego albo i nie. Po piętnastu minutach udało mi się podciąć chłopaka i przystawić mu jeden ze sztyletów do szyi.

*

-Dziwię się, że zdobyłeś tak szybko zaufanie Alexandra. Xav prawie pracował na to cały rok... Lubiszz go co niee? -chłopakowi odkąd wróciliśmy do zamku nie znikał z twarzy uśmiech.

-Zachowujesz się dziecinnie. Tak, można powiedzieć, że go lubię... -odpowiedziałem wygodnie układając się na kanapie. Blondyn usiadł obok mnie z radością w swoich szarych oczach.

-Wiesz, nasz młody władca jest dość przystojny. Aż szkoda, że jest królem.

-Yhymm... -mruknąłem przymykając oczy. -Nie patrzę jednak na ludzi w taki sposób. Już raz się sparzyłem na ładnej buzi i pięknych słówkach.

Spojrzał się na mnie z ciekawością.

-Opowiedz o tym -uśmiechnął się siadając do mnie twarzą. Zerknąłem na niego. Na następnie podciągnąłem pod siebie nogi.

-Miałem osiemnaście lat. Wróciłem akurat z wycieczki w góry. Do miasta, w którym mieszkałem wprowadził się nowy chłopak. Starszy, przystojny i z pozoru idealny... Okazało się, że mamy wspólnego przyjaciela więc moglem go widywać częściej. -na moje usta wpłynął smutny uśmiech, na wspomnienie swojej głupoty.

-Co się stało? Skoro wydawał ci się taki idealny...?

-Chciał się tylko zabawić, spróbować czegoś nowego. Starał się jak mógł by zaciągnąć mnie do łóżka, a gdy mu się to udało wszystko prysło jak bańka mydlana. By było zabawniej dowiedziałem się, że mój przyjaciel o wszystkim wiedział i cała grupa obstawiała ile Victor'owi zajmie namówienie mnie na pójście na całość.

-Dupki -warknął. -Powiedz, że przynajmniej temu całemu Victor'owi przywaliłeś?

-Wyjechałem na prawie dwa lata. -odparłem odwracając wzrok od jego zaskoczonej twarzy.

-Po tobie nie spodziewałem się ucieczki. -posłałem mu krzywy uśmiech. Nie dziwiłem się mu.

-Każdy z nas coś ukrywa.

-Skończymy ten głupi temat... Zepsułem ci humor?

Westchnąłem kręcąc głową i wstałem. Nie miałem już na nic ochoty dzisiaj. Te wspomnienia nie był najlepszym co miałem i teraz straciłem cały dobry humor. Spojrzałem na blondyna posyłając mu sztuczny uśmiech.

-Wychodzę z zamku, jakby ktoś mnie szukał to wieczorem powinienem być z powrotem.

*

Oparłem głowę o stół. Czułem pulsujący ból, który był lekko znieczulony przez alkohol. 

-Hej - usłyszałem jakiś przyjemny dla ucha głos. Podniosłem wzrok na opalonego chłopaka o pięknych zielonych oczach. Mrugnąłem szybko by odpędzić zamroczenie. Chłopak posłał mi szeroki uśmiech, na który odpowiedziałem.

-Witam. -odpowiedziałem opierając głowę na dłoni. Wpatrywałem się w niego czekając na jego ruch. Nie spodziewałem się tego, że zostanę bez pytania pociągnięty na miejsce dla tańczących. Nie mniej pozwoliłem mu na to. Kusiło mnie by dać się ponieść chwili dlatego też wypiłem więcej alkoholu z nim, a gdy zaciągnął mnie do jakiegoś ciemniejszego kąta i pocałował nie narzekałem.
W jakiś sposób brakowało mi tego uczucia.

Jego usta zjechały na moją szyję, a dłonie powoli rozpinały moją koszulę. Mruknąłem, przymykając oczy, gdy ten zaczął robić mi malinkę na szyi. Moje ręce błądziły pod jego koszulką gładząc lekko skórę. Poczułem jak chłopak zaczyna majstrować przy moich spodniach i było to jak zimny prysznic. Uczucie przyjemności zniknęło. Ten gest wystarczył bym wiedział, że nieznajomemu zależy tylko na moim ciele i wykorzystaniu go.

Chciał iść na całość, a nawet nie znaliśmy swoich imion. Nic o sobie nie wiedzieliśmy. Po prostu definicja seksu bez zobowiązań.

Odepchnąłem go od siebie i zauważyłem błysk zaskoczenia w jego oczach. Z ust zniknął uśmiech.

-Przestań się opierać. Spodoba Ci się - mruknął mi do ucha przegryzając je. Powstrzymałem się przed wyciągnięciem broni i kopnąłem go między nogi, a następnie uderzyłem go w nos. Ten skulił się ze łzami bólu w oczach i trzymając się za twarz. Ominąłem go i lekko niepewnym krokiem skierowałem się w stronę wyjścia.

*

Spojrzałem z obrzydzeniem na malinkę na szyi. Schyliłem się, by ochlapać twarz zimną wodą. Nie przejmowałem się założeniem ubrania, więc w samej bieliźnie wróciłem do łóżka. Nie miałem ochoty dzisiaj opuszczać pokoju. Czułem się brudny po tym co się stało w klubie.

Była już pora śniadania, a może późniejsza? Nie obchodziło mnie to. Owinąłem się kocem i zamknąłem oczy. Przyjemna cisza kołysała mnie do powrotu w ramiona Morfeusza. Z tego stanu wyciągnęło mnie pukanie.

Obróciłem się na brzuch i schowałem twarz w poduszkę. Okryłem się cały kocem i spróbowałem zignorować irytujący dźwięk, który powiększał mój ból głowy. Uwielbiajmy przypomnienie dnia poprzedniego, czyli kaca. Tym razem nie tylko alkoholowego, ale i moralnego.

-Raf? -usłyszałem znany mi głos władcy na co westchnąłem. -Coś się stało?

Odkryłem kawałek koca by zobaczyć zmartwione czerwone oczy Alex'a.

-Czuję się świetnie Wasza Wysokość. -z łatwością skłamałem. Nie podnosząc się z łóżka. Było mi zbyt wygodnie.

-Nie możesz sobie od tak nie przychodzić na posiłki. Martwiłem się, że coś się stało -powiedział jakby zły, ale jego martwiące się oczy nadal wpatrywały się we mnie. Nie mogąc znieść tego wzroku wtuliłem się w poduszkę.

-Mogę robić co chcę... -wymamrotałem w poduszkę.

-Owszem. Ale mogłeś kogoś powiadomić o tym, że nie przyjdziesz na  kolację ani śniadanie -mruknął. -A tak serio...Co się stało?

-Elias i strażnicy wiedzieli, że mnie nie będzie do wieczora. -odparłem ignorując ostatnie pytanie. Przeturlałem się na plecy i usiadłem, opatulając się kocem by nie było widać czerwonego śladu na szyi.

Białowłosy prychnął zły i dźgnął mnie w brzuch palcem.

-Nie odpuszczę ci. Nie dość, że wyglądasz jakbyś miał kaca to w dodatku jakbyś umarł i zmartwychwstał.

-Nie masz jakiegoś spotkania? Papierów do wypełnienia? Chyba, że nachodzenie prawie nagiego człowieka to jakieś nowe arcy ważne zadanie -mój ton głosu wydawał się szorstki, a słowa miłe nie były. Pięknie, pomyślałem drapiąc się po karku.

Chłopak zacisnął usta w wąską linię i wstał.

-Nie, to nie -warknął wychodząc. Westchnąłem opadając na poduszki. Przetarłem dłonią twarz, a następnie sturlałem się z łóżka. Bolesny upadek lekko mnie otrzeźwił i pomógł mi znaleźć siły by wstać. Spojrzałem niezadowolony na słoneczną pogodę. I skierowałem się do łazienki.

Po szybkim lodowatym prysznicu stanąłem przed szafą. Ignorując koszule zerknąłem na czarny golf. Do tego tego samego spodnie i oficerki. Po wzięciu broni i przeklęciu pogody wyszedłem z pokoju. Błogosławiłem cisze korytarzy.

Po paru minutach znalazłem się w kuchni. Było tam parę służących, którzy najwidoczniej sprzątali po śniadaniu, które ominąłem. Skrzywiłem się na te głośne dźwięki. Wypiłem kubek wody i wziąłem sobie talerzyk ciasteczek w ramach posiłku.
   Wróciłem na korytarz i skierowałem się w nieznanym kierunku.

-Raf? -usłyszałem za sobą i spojrzałem na Marcello, który wpatrywał się we mnie ze zdziwieniem. Posłałem mu pytające spojrzenie jedząc ciastko. -Nie za gorąco ci w tym stroju?

-Nie powinieneś towarzyszyć królowi? -zapytałem w odwecie, gdy ten podszedł bliżej i zabrał mi ciastko. Podciągnąłem rękawy golfa, bo chłopak mnie zatrzymał w jednym z bardziej nasłonecznionych miejsc.

-Jest z Julien'em przed zamkiem. Na mnie nakrzyczał, że mam zająć się kimkolwiek tylko nie nim.

-Ugh mów ciszej. -mruknąłem i pociągnąłem go w stronę wyjścia. Muszę przeprosić chłopaka zanim o wrzeszczy kogoś innego.

-Czy ty masz kaca? -zapytał mój zastępca. Wydąłem wargi i kiwnąłem lekko głową. Mężczyzna zaśmiał się i wydawało się, że jego humor się polepszył. -Co zamierzasz zrobić?

-Przeprosić go -mruknąłem jakby do siebie by lepiej sobie to uświadomić.

-A to twoja wina, że jest taki zły? Coś ty mu powiedział? Alex'a jest dość trudno wyprowadzić z równowagi.

Nie odpowiedziałem ponieważ zdążyliśmy dojść do drzwi, które Marc otworzył, a jasne światło sprawiło, że miałem ochotę umrzeć. Dodajmy do tego czarne ubranie z długim rękawem i mamy zgon na miejscu. Po zmrużeniu oczu rozejrzałem się za białowłosym, którego jasne włosy w tym słońcu również były idealnie widoczne.

-Do boju szefie.

-Jeszcze słowo, a zginiesz na miejscu. -jęknąłem, na co chłopak zaczął się śmiać skierowaliśmy się w stronę Alex'a i zdziwionego Juliena, który podszedł do naszej dwójki.

-Nie jest ci gorąco  szefie? -zapytał, a Marcello znowu dostał napadu radości.

-Tak jest mi gorąco. -warknąłem zirytowany lekko mrużąc oczy na natężenie światła.

Spojrzałem się na Alex'a, lecz ten specjalnie ignorował mnie. Wstał z trawy i jakby nigdy nic ruszył truchtem przed siebie. Julien jęknął i ruszył za nim.

-Przynajmniej nas nie okrzyczał.

-Trzymaj ciastka i módl się bym nie umarł w tym słońcu. -powiedziałem i pobiegłem za władcą. Uwielbiałem czarne ciuchy, ale dziś były prawdziwym przekleństwem. Dogoniłem ich po chwili. Julien został lekko w tyle chcąc dać nam najwyraźniej trochę prywatności. Alexander wciąż mnie ignorował i nawet przyśpieszył. To będzie ciężka rozmowa, pomyślałem na nowo z nim równając. -Przepraszam. Nie powinienem być takim dupkiem, ale... wczoraj coś zrobiłem i chyba odreagowałem na tobie. I miałeś racje w swoim monologu, że wyglądam jak zakacowany trup, bo mam kaca, a to słońce nie pomaga. Przepraszam.

-To i tak nie jest wytłumaczenie by zachowywać się jak dupek. Zaufałem ci, wygadałem się, a nawet zacząłem traktować cię jak przyjaciela. Ja nawet martwiłem się o ciebie bo nie byłeś na głupim śniadaniu. A co za to dostałem? Ociekające kpiną komentarze i zero wdzięczności.

-Można powiedzieć, że odwykłem od troski innych. A nawet od relacji przyjacielskich. Zrozum, że nie pozwoliłem od pewnego czasu podejść tak blisko. -odpowiedziałem cichszym tonem. Sam przed sobą zawsze udawałem, że jest dobrze. Nie chciałem zaakceptować, że mogłem się czegoś obawiać. A tak właśnie było. Bałem się bliższych relacji. Ponownego zranienia. Zatrzymałem się w miejscu.  -Po prostu przepraszam...

Odwróciłem się i ruszyłem już normalnym krokiem w stronę zamku.

-Poczekaj -usłyszałem chłopaka na co zatrzymałem się i odwróciłem w jego stronę. Stał tuż obok mnie z opuszczoną głową. -Nie powinienem tak naciskać w tej idiotycznej sprawie. To twoje życie... -poczułem jak jego ciepłe ramiona obejmują mnie, a jego czoło opiera się o moje ramie.

-Alex tak nie wypada. -mruknąłem stojąc w miejscu  i nie wiedząc co zrobić.

-Już dawno przestało mnie obchodzić "co wypada, a co nie" -lekko odsunął się spoglądając na mnie. -Potrenujemy dziś?

-W tym słońcu? -zapytałem. Oni chcą bym umarł. Upieczony przez swoje błędy.

-Możesz się przecież przebrać w coś nie przyciągającego słońca, albo ściągnąć koszulkę...

-Niby mogę... -mruknąłem myśląc nad swoją przegraną. A wystarczyło by nie upić się i nie ulegać jakiemuś dupkowi, a moja szyja nie miała by na sobie śladów wieczoru.

-Julien, masz jak na razie przerwę -powiedział białowłosy do strażnika. I tyle z biegów, pomyślałem gdy skierowaliśmy się do punktu wyjścia. Marcello stał pod drzewem zajadając jedno z ostatnich ciastek. Widząc mój wzrok uśmiechnął się.

-Dbam o twoją linie. -odparł robiąc krok w tył gdy chciałem zabrać mu pozostałości smakołyków. Słysząc te słowa stanąłem w miejscu z niedowierzaniem.

-Że niby jestem gruby? -zapytałem unosząc brew. Słyszałem za sobą tłumione śmiechy, ale je ignorowałem koncentrując się na ciemnowłosym.

-Nie, ale możesz być! -powiedział z przejęciem i zrobił nieszczęśliwą minkę, gdy zabrałem jedno ciastko z talerzyka.

-Zniosę to.

-Ale twoje fanki tego nie zniosą  szefie! -zaśmiał się chowając za lekko zdezorientowanym Alex'em. Zignorowałem ich wpakowałem sobie całe ciastko do ust i ściągnąłem golf mając już po prostu dość tego piekielnego gorąca. Usłyszałem gwizdnięcie Marco.  -Jakie pijawki cię zaatakowały? Groźne skubane musiały być...

Na te słowa aż zakrztusiłem się ciastkiem. Zdobyłem się tylko na sięgnięcie po sztylet ukryty w cholewce buta i wycelowanie w chłopaka.

-Bo będziesz moją osobistą tarczą.

-Podziękuję. Do zobaczenia czy coś -uśmiechnął się szybkim krokiem odchodząc. Prychnąłem chowając z uśmiechem ostrze.

-A teraz pytanie dnia. Co chcesz trenować?

ALEXANDER

Nie musiałem długo się zastanawiać gdyż od początku chciałem nauczyć się posługiwania tymi dziwnymi ostrzami mężczyzny. W dodatku perspektywa dostania ich dodawała mi motywacji w nauce.

-Walka na ostrza -ukazałem swoje ząbki w uśmiechu i poprawiłem wpadające mi do oczu kosmyki włosów. Mężczyzna zaśmiał się wyjmując po dwa ostrza każdego buta. Stwierdzam, że też chce takie buty, oczywiście z bronią w komplecie.

Myślałem, że od razu dostanę broń do ręki, ale niebieskooki miał chyba inne plany.

-Uczyłeś się kiedyś walki ze sztyletem w ręce? -zapytał perfidnie bawiąc się ostrzami. Wydawał się nieprzejęty możliwością zranienia.

-Podstawy i tylko wyłącznie takim zwykłym, nudnym -mruknąłem przypominając sobie nudne treningi z pewnym dziwnym staruchem wymądrzającym się czego on nie umie. Zdecydowanie wolałem Raffael'a. Szczególnie, że aktualnie bez przeszkód mogłem się wpatrywać w jego nagi tors.

-Chyba obawiam się po takiej odpowiedzi dać ci walczyć taką bronią. A nie... jednak nie. -powiedział podając mi dwa ostrza.

-Bądź zawsze moim nauczycielem! -uśmiechnąłem się i wręcz podskoczyłem z radości.Ciemno niebieskie tęczówki spojrzały na mnie z rozbawieniem.

-Zapamiętaj najważniejsze. Stosuj walkę wręcz tylko w ostateczności, gdy nie możesz trzymać przeciwnika z dala od siebie. Taka walka jest bardziej niebezpieczna nawet od wali na miecze, ponieważ utrzymujesz czynny kontakt z wrogiem. Nic was nie dzieli. -mówił okrążając mnie. W ten sposób udało mi się zobaczyć czarny zarys na jasnej skórze. Czyżby chłopak miał tatuaż? Zauważyłem również wystający zza pasa pistolet. Byłem ciekawy ile broni ma przy sobie chłopak.

Poprawiłem swoją pozycję by w razie czego odbić atak lub zrobić unik. Poruszałem się płynnie utrzymując przestrzeń między mną, a mężczyzną. Przeszedł mnie dreszcz emocji gdy chłopak szybko zaatakował. Uciekłem kawałek w bok przechodząc do ataku. Długo nie wytrzymałem atakując i przeszedłem do obrony.

-W takiej walce liczysz na szczęście albo że twój przeciwnik jest gorszy od ciebie. Musisz też pamiętać by wykorzystać każdą możliwość przewagi. W czasie prawdziwej walki na szali stoi twoje życie. -powiedział ze śmiertelną powagą. Nie oczekiwałem, że przerzuci jeden sztylet do drugiej ręki i mnie połaskocze. Zacząłem się śmiać, a następnie poczułem jak lecę w tył. Puszczając szybko ostrza chwyciłem ramię zaskoczonego szatyna i wraz z nim poleciałem na ziemię. Usłyszałem jego jęknięcie obok ucha na co przeszył mnie dreszcz. Gdy ten się podniósł siadając na moich udach zauważyłem krew na jego wardze, którą po chwili zlizał czubkiem języka. 

Chciałem coś powiedzieć. Cokolwiek, lecz jego oczy, twarz, ciało nie pomagały mi w tym. Zacząłem tracić oddech, a moje policzki pokryły się rumieńcami. 

Oddychaj Alex!  Upomniałem sam siebie i skoncentrowałem swój wzrok na chmurce, która znajdowała się odpowiednio daleko bym nie patrzał na przystojnego mężczyznę.

-Cóż tego się nie spodziewałem. -mruknął wstając. Ja wciąż jednak leżałem próbując nakierować swoje myśli na jakiś neutralny tor. Słysząc zgrzyt trącego metalu zerknąłem w odpowiednim kierunku by zobaczyć podrzucającego ostrza chłopaka. Ten zerknął na mnie. -Wstajesz czy zamierzasz spędzić na ziemi  resztę życia?

-Em... Wstaje. 

Odpowiadam jakże mądrze podnosząc się do pionu. 

Nigdy nie czułem się tak przy kimś. To dziwne uczucie gdy traci się oddech, unika się wzroku i czuję motyle w brzuchu. 

-Spróbujemy czegoś innego. -powiedział rzucając ostrza na ziemie i podchodząc bliżej. -Będę próbował się zaatakować. Bez broni. Ty musisz wychwycić każdą minimalną wskazówkę jak cię zaatakuję. Każdy wykonuje coś co zdradza jego ruch.

-Yhym... -kolejny raz karcę się w myślach za to jak się zachowuje. Chwilę później poczułem uderzenie w ramię. Spojrzałem na chłopaka starając się postąpić wedle jego słów i coś zauważyć lecz przez kolejne minuty nic nie zauważyłem, przez co byłem z lekka obolały chociaż Raf nie wkładał całej siły w ciosy. Wreszcie się zatrzymał.

-Chyba na dzisiaj zakończymy. -powiedział przeczesując włosy i ścierając pot z twarzy. 

-Dobrze —westchnąłem. Czarnowłosy podniósł ostrza i z lekkim uśmiechem spojrzał na mnie. Podniósł cztery srebrzyste noże  na wysokość moich oczu.

-Korzystaj mądrze.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz