piątek, 29 lipca 2016

Rozdział 1

ALEXANDER


Stałem jak zawsze z rodzicami i siostrą na przeciwko gości. Powitałem ich wszystkich, a po krótkim toaście i wróciłem do przyglądania się przybyłym osobą. Jak zawsze chciałem najszybciej uciec stamtąd. Po długich namowach mojej siostry zatańczyłem z nią, przez co jeszcze parę innych osób porwało mnie do tańca.

Zmęczony uciekaniem przed obcasami jakiejś dziewczyny usiadłem na jednym z wielu krzeseł po bokach sali. Chwilę później czarnowłosy młodzieniec podał mi kieliszek z winem, a następnie stanął obok mnie skanując czujnym wzrokiem tłum.
Lekki uśmiech samoistnie wpłynął na moje usta. Upiłem łyk napoju, zerkając na mężczyznę, który po dłuższej chwili wreszcie spojrzał na mnie.

-Czyżby wasza Królewska Mość miała już dosyć tego przyjęcia? -zapytał z błyskiem rozbawienia w oku.

-Mów mi po prostu Alexander -odparłem. -I trafiłeś w sedno sprawy.

-Ależ to nie wypada bym ja zwykły pył u twych stóp mówił ci po imieniu. -oburzył się mężczyzna. Parsknąłem na jego słowa śmiechem. Ten jednak dalej próbował zachować powagę na twarzy, gdy zerknął na spoglądające w moją stronę młode kobiety. -Idź do nich słońce. Za jakiś czas znajdę ci wymówkę byś mógł pokojowo opuścić tą salę.

-A mogę poznać imię pyłu u mych stóp? -z uśmiechem wstałem odkładając już pusty kieliszek. Ciemnowłosy posłał mi tajemniczy uśmiech.

-Nie zawracaj sobie głowy takim szczegółem. Idź poznać księżniczkę swojej bajki. -odparł wycofując się. Przez chwilę stałem w miejscu, przyglądając się poczynaniom mężczyzny. Ten podszedł do jednego ze strażników, który na jego widok wyprostował się i zasalutował z uśmiechem. Nieznajomy pokręcił głową i coś do niego powiedział, a ten zerknął na mnie i kiwnął głową.

Ciemnowłosy ruszył w stronę wyjścia z sali. Pytanie kim jest wyraźnie migotało w moim umyśle. Był elegancko ubrany, w czerń, a na dłoniach miał rękawiczki. Przy pasie zauważyłem również ukrytą broń. Jego strój różnił się od tych wszystkich szlacheckich ubrań, które wręcz ociekały bogactwem. U niego była to po prostu czysta elegancja.

Wróciłem wzrokiem na osoby bawiące się na parkiecie. Mnóstwo roześmianych dziewczyn w barwnych, ładnie zdobionych sukniach oraz pełno chłopaków w moim wieku lub młodszych.

*

Zakończyłem taniec z jakąś uroczą brunetką. I wraz z nią skierowałem się do stołu z poczęstunkiem. Ona odeszła w stronę przyjaciół, a ja sam z zimnym napojem w dłoni zacząłem się przechadzać po sali. Kilka razy spotkałem swoich rodziców, rozmawiających ze starszymi  gośćmi. W tłumie też czasami odnajdywałem swoją siostrę, biegającą z resztą dzieci.

Byłem już znudzony monotonią tego wszystkiego, gdy zauważyłem że nieznajomy wraz z jednym ze strażników rozmawia z moją matką. Ta z lekkim uśmiechem pokiwała głową i przekazała mu zasypiającą powoli Catherin.

Napotkałem wzrokiem ciemno niebieskie oczy mężczyzny, na co ten uśmiechnął się w moją stronę. Podszedł on do mnie wykonując lekki ukłon, po podaniu mojej siostrzyczki jej osobistemu strażnikowi.

-Wasza Wysokość. Mogę prosić o rozmowę na osobności? Pański ojciec powinien za chwilę dołączyć.

-Oczywiście -odpowiedziałem formalnym tonem spoglądając na matkę. -Miłej zabawy.

Wraz z mężczyzną wyszedłem na korytarz. Tam on się zatrzymał  i zerknął na strażników. Ci kiwnęli mu z szacunkiem głowami. Nie rozumiałem tej dziwnej reakcji. Szybko wymienili parę zdań, a następnie niebieskooki wrócił do mnie i zaprowadził do jednego z "biur" ojca. Były to pokoje na poufne rozmowy. Chłopak wskazał mi krzesło, a sam stanął obok.

-Poznam wreszcie twoje imię? - spytałem opierając się o biurko, patrząc się na mężczyznę. Czarnowłosy posłał mi lekki uśmiech milcząc. Zanim zdążyłem go o to pomęczyć, drzwi otworzyły się wpuszczając mojego ojca i Xavier'a; szefa straży. Niebieskooki ukłonił się z szacunkiem. Xav posłał mu rozbawione spojrzenie.

-Lata w podróży ułożyły twój charakter? -zapytał z uśmiechem. Mój ojciec zajął miejsce za biurkiem. Wpatrywał się on w mężczyzn z łagodnym wyrazem twarzy.

-Naprawdę w to wierzysz? Ojciec stwierdził, że jestem niezwykłym przypadkiem. -odpowiedział z cichym śmiechem. Nie rozumiałem tej wymiany zdań. Odkąd pamiętam Xavier był niedostępny i chłodny w stosunku do innych. Mój ojciec też rzadko wydawał się taki rozluźniony, nawet w towarzystwie straży.

-Ktoś mi powie kto to? -spytałem zwracając uwagę mężczyzn.

-Alexandrze. Odchodzę ze straży. -oznajmił Xavier. Spojrzałem na niego zaskoczony. Znałem go od dziecka. Był przy mnie gdy próbowałem się wymykać z zamku, w czasie mojego buntu, a teraz tak po prostu chciał odejść? -Mój przyjaciel i znajomy twojego ojca Nathaniel Verins nie raz wspominał o swoim synu, który kształcił się w kierunku ochrony innych. Jego nauczyciele wciąż są nam nieznani lecz wiem co on potrafi pomimo młodego wieku. Rozmawiałem o tym z twoim ojcem i postanowiliśmy się skonsultować z rodziną Verins...

-Czy to nie jest jeden z tych rodów na najniższym szczeblu szlacheckiej drabiny społecznej? -zapytałem i zauważyłem uśmiech na twarzy niebieskookiego. Kiwnął on ledwo zauważalnie głową. -Więc chcesz by Cię zastąpił?

-Tak. Na początek będzie pod moją pieczą wszystko poznawał i zobaczymy jak sobie poradzi. Jeśli jednak ci to przeszkadza możemy poszukać kogoś innego. 

-Nie,  nie przeszkadza. Jednak będzie mi ciebie brakować Xavier -odpowiedziałem ze smutnym uśmiechem. Siwowłosy posłał mi pocieszające spojrzenie.

-Będę czasami tu przyjeżdżać. -oznajmił czułym tonem. Był dla mnie jak starszy wujek. Tyle wspomnień związanych z nim i innymi strażnikami. Zawsze mogłem liczyć na ich pomoc, gdy chciałem uniknąć opieki jakiejś kobiety, którą zatrudnił mój ojciec.

-Nie chcę wam przerywać, ale mam parę pytań co do ochrony. -odezwał się spokojnym głosem niebieskooki. Xav spojrzał na niego z zainteresowaniem.

-Czemu strażnicy są tylko przy wyjściach i nikt nie chroni króla wewnątrz? Zauważyłem tylko, że księżniczka Catharina posiada własną ochronę. 

-Do tego czasu to wystarczało -odparł Xavier drapiąc się po karku jak miał to w zwyczaju gdy czuł się zakłopotany.

-Spokojnie. Chodzi po prostu o to, że ludzie gadają. Młody władca, nie znają jego siły i myślą, że rywale króla Nicholas'a spróbują zagarnąć koronę rodu Ferense. - powiedział opierając się o regał z książkami. 

-Myślałem nad tym i Alexander powinien mieć osobistego strażnika, tak jak jego siostra - odezwał się mój ojciec poprawiając swoje przydługie włosy. 

-Ojcze, nie potrzebuje ochroniarza. Dotąd potrafiłem sobie poradzić - westchnąłem patrząc się na niego. 

Nowy strażnik oznacza trudniejsze wychodzenie z zamku. Mój ojciec spojrzał na mnie z naganą i widać, że chciał coś powiedzieć, gdy w pomieszczeniu rozniósł się śmiech Verins'a. Po chwili jednak z błyskami rozbawienia w oczach, uspokoił się.

-Dotąd nie było zagrożenia, a Xavier bawił się nie raz w twój cień. - odparł z niezwykłą pewnością siebie.

-Więc po prostu nie chce nikogo nowego - odpowiedziałem mu poważnie. 
Najwidoczniej mi nie było do śmiechu jak jemu. Ten nie wydawał się przejęty moimi słowami.

-Jak sobie życzysz Panie. Nie mniej nie chodziło mi bym to ja został twoją ochroną. - odpowiedział niewzruszonym tonem. 

Spojrzałem się na niego z ukosa. On jako mój strażnik? To była dość kusząca propozycja. 

-Przemyśle to. 

Mężczyzna kiwnął głową. Xavier spojrzał na niego z pytaniem w oczach, a gdy ten kiwnął głową, starszy mężczyzna uśmiechnął się szeroko z wyraźnym zadowoleniem.

-Wszystko załatwię i już jutro możesz zaczynać.

-Tak jest. Poproś główną straż by godzinę przed śniadaniem pojawili się w sali treningowej. -powiedział z lekko nieobecnym spojrzeniem jakby coś analizując. Były szef straży zgodził się z nim i po pożegnaniu wyszedł. Niebieskooki za to spojrzał na mojego ojca, przed którym się lekko skłonił, a następnie spojrzał na mnie czyniąc to samo.

-Raffael Verins, do usług Waszej Wysokości. A teraz skoro wszystko ustalone to z chęcią odprowadzę króla do jego komnat.

Kiwnąłem głową na zgodę i ruszyłem za nim żegnając się z ojcem. Droga długimi korytarzami minęła nam w milczeniu, aż do dotarcia pod drzwi moich pokoi. Weszliśmy do mojego salonu.

-Powiedz, że to wszystko to idealna wymówka na to bym mógł sobie wychodzić z zamku? -spytałem przechodząc do garderoby i ściągając wreszcie koronę oraz płaszcz.

-Wybacz nie mogę tego powiedzieć. Każde twoje samowolne wyjście z zamku niesie ryzyko, którego nie warto podejmować.

-To pójdziesz ze mną -spojrzałem się na niego zza ramienia. Rozpinając kamizelkę.

-Jeszcze parę minut temu broniłeś się przed obcą osobą jako swoim strażnikiem. -odpowiedział ze spokojem na twarzy. Następnie posłał mi lekki uśmiech. -Po za tym jest już późno. Odpocznij.

Gdy zabrałem się do zdjęcia spodni mężczyzna obrócił się do mnie plecami. Szczerze to nie zwróciłem uwagi na godzinę, która już była. Przebrałem się w spodnie dresowe i białą koszulkę. 

-A która jest godzina?

-Gdzieś koło dwudziestej trzeciej. A teraz ci już nie przeszkadzam. Dobrej nocy Wasza Wysokość. -powiedział i skierował się w stronę wyjścia z pomieszczenia.  

-Dobranoc Raffael'u -odpowiedziałem siadając na kanapę z książką w dłoni.


RAFFAEL

Ziewnąłem idąc w stronę szafy. Ubrałem luźne ciuchy i wyszedłem z pokoju. Ruszyłem do sali, w której powinni się już znajdować strażnicy. Wszedłem do dużego pomieszczenia, rozglądając się z zainteresowaniem. Na jej środku rozciągało się około dziesięciu osób. Widząc mnie wstali.

-Witajcie. Cieszę się, że dotarliście... To wszyscy z głównej straży? -odpowiedziało mi zbiorowe "Tak". Uśmiechnąłem się lekko. -Pogadankę zostawię na następne spotkanie wszystkich strażników. A teraz zapraszam na mały sprawdzian wytrwałości.

Nie czekając na nic udałem się w stronę wyjścia, a następnie na zewnątrz. Urządziłem krótką rozgrzewkę, a następnie zacząłem biec. Stwierdziłem, że okrążenia wokół zamku pozwolą mi na poznanie terenu. W taki oto sposób biegaliśmy przez dobrą godzinę. Oczywiście pod koniec większość już tylko próbowała utrzymać się w ruchu, nie mniej byłem zadowolony z efektu. Próbując unormować przyśpieszony oddech spojrzałem na grupę z uśmiechem.

-Myślę, że zasłużyliśmy na śniadanie.

Każdy z nich uśmiechnął się na wspomniane jedzenie. Rozeszliśmy się do swoich pokoi by wykąpać się oraz przebrać. Ubrany w swój czarny strój ruszyłem do jadalni, w której powinna znajdować się rodzina królewska.

-Dzień dobry. -przywitałem się kłaniając, a następnie zająłem miejsce obok Xavier'a. Śniadanie mijało w spokojnej atmosferze. Pod koniec pogrążyłem się w rozmowie z przyjacielem ojca. W pewnej chwili usłyszałem ciche chrząknięcie, więc spojrzałem na byłych władców.

-Można wiedzieć gdzie jest główna straż? -zapytał ojciec Alexandra. Posłałem mu uspokajający uśmiech.

-Pewnie odpoczywają po porannym treningu. Powinni się za niedługo pojawić. Czyżby król czegoś potrzebował?

-Zwykła ciekawość -odparł starszy mężczyzna pijąc kawę. Kiwnąłem głową zerkając na przyglądającą mi się dziewczynkę. Mała księżniczka wyraźnie nie przejmowała się tym, że nie powinna tak wpatrywać się w kogoś. Posłałem jej wesoły uśmiech, na który ta odpowiedziała.

-Raffael? -spojrzałem na matkę młodego władcy. Jej czarne włosy były ułożone w misterny kok, a zielone oczy błyszczały radośnie z mieszaniną ciekawości. -Słyszałam, że dużo podróżujesz... jeśli można wiedzieć gdzie zawędrowałeś? I czy praca w jednym miejscu nie będzie dla ciebie problemem?

-W różnych krajach byłem, lecz nigdzie na długo się nie zatrzymałem. Nie mam nic przeciwko takiej zmianie. A moi rodzice są przez to szczęśliwi, że wreszcie będą mieli mnie bliżej siebie. -odpowiedziałem z uśmiechem. Kobieta wydawała się rozbawiona moimi słowami.

-Gdzie zatem byłeś najdłużej?

-W dzikich lasach Derinu. W klasztorze Cichych Braci. -odparłem z lekkim uśmiechem wspominając tamten czas. Dwa lata z dala od domu. W tamtych rejonach dobrze mi zrobiły. Nie tylko w moim treningu, ale też od strony duchowej. Pomogło mi to w jakiś sposób w mentalnym ustatkowaniu się.

-Jak tam jest? -zaciekawiony moimi słowami odezwał się Alexander.

-Cicho. -powiedziałem z rozbawieniem. -A na poważnie to niesamowicie. Całkowicie odcięcie od świata. Tylko ty i cisza tego miejsca. Oczywiście zanim mogłem zacząć jakikolwiek trening, musiałem się wyciszyć i zamilknąć. I wbrew pozorom nie jest to takie łatwe.

-Chciałbym tam... -zaczął chłopak, ale jego matka natychmiast mu przerwała.

-Nie zaczynaj Alexandrze. -białowłosy westchnął ze smutkiem w oczach. Współczułem mu. On nigdy nie mógł i nie będzie mógł sobie pozwolić na taki wyjazd. Był władcą. I dopóki nie będzie miał pełnoletniego następcy nie mógł pozwolić sobie na wyjazdy wedle swoich zachcianek.

Dopiłem herbatę i wstałem powoli ze swojego miejsca.

-Na mnie już czas. Miłego dnia Wasza Królewska Mość.

-Raffaelu? -usłyszałem swoje imię na co wróciłem wzrokiem na białowłosego władcę. -Będziesz moim strażnikiem?

-Z twoich wczorajszych słów Panie wywnioskowałem, że wolałbyś kogoś komu bardziej ufasz i, co najważniejsze znasz. Więc odpadłem w przedbiegach. Do obiadu jednak obiecuję wybrać kogoś odpowiedniego.

Z ociągnięciem pokiwał głową na znak zgody i napił się herbaty z filiżanki.

Opuściłem pomieszczenie  kierując się do pomieszczenia służącego za duży salon dla wszystkich strażników. Byli tam ci, którzy byli po warcie bądź przed wartą. Po krótkim zgubieniu się w korytarzach wreszcie trafiłem do odpowiedniego pokoju.

-Witam i przepraszam, że przeszkadzam w odpoczynku, ale chciałbym wiedzieć kto był najbardziej zaufanym człowiekiem Xavier'a?

-Ja. Julien Crux. Potrzebujesz pomocy? -zapytał brunet o piwnych oczach. Przyjrzałem mu się wzdychając.

-Aktualnie będziesz robił za ochroniarza króla Alexandra. Pilnuj go, a w razie kłopotów znajdziesz mnie na sali treningowej z młodziakami.

-To dla mnie zaszczyt -lekko ukłonił się Julien i wyszedł z pokoju.

*

Z łatwością uniknąłem ciosu jednego z chłopaków przy okazji kopiąc jednego ze stojących w miejscu. Widać było, że się nie przykładał. Irytowało mnie to.

-Ruszcie się. Macie przewagę liczebną, a nie wykorzystujecie tego. Współpraca ludzie. Jeśli tego się nie nauczycie to zaczną się treningi z bronią.

Jęknęli na co kolejny raz zaatakowałem ich. Lawirowałem między nimi wyłapując każdą próbę ataku. Tyle lat szkolenia na coś się przydało i byłem świadom, że ci nowicjusze nie mają szans. Nie mniej liczyłem na jakąś próbę zrobienia mi krzywdy. W końcu czując złość wyjąłem zza pasa pistolet i celując obok blondyna strzeliłem.


Nikomu się nic nie stało, jedynie ucierpiała lekko ściana.

-Jeśli do końca tygodnia żaden z was mnie nie zaatakuje możecie się pożegnać z jakąkolwiek szansą na zostanie tu jako strażnik. -oznajmiłem spokojnym głosem. Widziałem złość, niedowierzanie, smutek na ich twarzach. Miałem nadzieje, że ta groźba zmobilizuje ich do działania.

Zakończyłem trening i wyszedłem z sali. Postanowiłem sprawdzić co robi Alexander z Julienem.

Zalezienie ich było małym wyzwaniem, ale wreszcie przy pomocy strażników udało mi się zlokalizować ich w bibliotece. Postanowiłem wejść jednymi z nie używanych drzwi i sprawdzić czujność nowego strażnika króla.

Alex prawie leżał na stole, najwyraźniej znudzony. Julian stał tyłem do mnie na co się uśmiechnąłem. Uważnie stawiając kroki podszedłem do niego wyciągając cienki sztylet, który błyskawicznym ruchem przystawiłem do szyi mężczyzny.

-Bu. -szepnąłem mu do ucha.

Brunet spiął się spoglądając na mnie.

-Raffael.

Zrobiłem krok w tył nie chowając sztyletu. Zacząłem krążyć wokół chłopaka, który wyglądał jakby oczekiwał ataku.

-Ustawiłeś się w złym miejscu. Nie masz stąd na oku obu wyjść przez co taka sytuacja z łatwością mogła by się powtórzyć. A mogę ci powiedzieć, że zabito by cię od razu albo zranili tak byś nie umiał pomóc królowi.

-Przepraszam -zmarkotniał wyciągając podobny sztylet. Zatrzymałem się przed nim patrząc mu prosto w oczy.

-Nie przepraszaj, a działaj. -powiedziałem. Nie byłem na niego zły ani nie oczekiwałem przeprosin. Chciałem by pamiętał moje słowa następnym razem. I nie musiał patrzeć na jego martwe ciało.
Schowałem sztylet do przylegającej do uda pochwy i spojrzałem na przyglądającego nam się Alexandra. Kiwnąłem mu głową. -Wasza Wysokość.

-Raffaelu -także przywitał się ze mną. -Opowiedz mi więcej o swoich wyjazdach.

-Jeśli można, nie lubię pełnej wersji swojego imienia. Zbyt poważne. Wystarczy Raf. -powiedziałem opierając się tyłem o parapet za plecami Alexandra. -A co do podróży, to co cię interesuje Panie?

-Jeśli mam się do ciebie zwracać, Raf, ty mi przynajmniej w tym towarzystwie mów po imieniu -odpowiedział przechodząc na skórzaną kanapę i zapraszając mnie obok. -Wszystko, od początku, jak tam jest, jacy są tam ludzie...

-Od początku... Zaczęło się chyba jak miałem czternaście lat. Wraz z ojcem i jego przyjaciółmi pojechałem w góry na granicy Mirnes i Lexinertum. Pod koniec tygodnia myśląc, że znam teren udałem się sam na spacer. Było wspaniale dopóki nie dotarło do mnie, że się ściemnia, a ja nie do końca wiem gdzie jestem. -opowiedziałem o tym jak napotkałem stado dzikich koni i spanie na polanie wraz z nimi. O złości ojca. I o tym jak po tym wydarzeniu zapragnąłem się wyrwać z domu na takie wycieczki. -Gdy tylko mogłem pakowałem plecak i jechałem. Zaczynałem od tygodniowych wyjazdów. Potem były coraz dłuższe.

-Aż w końcu znalazłeś się tu...Ale czemu? Skoro tak kochasz podróże, po co dołączyłeś do straży?

-Gdy prawie tracisz życie podejmujesz różne decyzje. Moją było to, że już nigdy nie będę zdany na łaskę innych. Będę bezpieczny i będę mógł to zagwarantować bliskim. Tak też zacząłem szukać osób, które mogłyby mi pomóc w osiągnięciu tego.

-Więc Xavier zaproponował ci pracę tu -odpowiedział niebieskooki. -Opłacało się?

-Xavier miał niezwykłe wyczucie czasu. Akurat wróciłem do domu, gdy on rozmawiał o odejściu z ojcem. -odpowiedziałem z minimalnym uśmiechem. A następnie zerknąłem przez okno na zewnątrz. Zainteresowała mnie postać ćwicząca w cieniu. -Czy mi się opłacało zobaczymy.

Młody władca zamyślił się leżąc w pozie, za którą pewnie dostałby naganę od matki. Miał na sobie biały, królewski mundur podobny do mundurów generałów wojskowych, oraz wysokie, czarne oficerki. Przy ładnie ozdobionym pasie miał skórzany futerał z bronią. Jego białe włosy lekko pofalowały się zasłaniając mu teraz trochę twarzy. Oczy miał przymknięte, jakby rozkoszował się ciszą jaka nastała.

Przywołałem do siebie Juliena i wskazałem postać za oknem. Poznawałem, że jest to jeden z dzisiejszych uczniów, ale chciałem znać jego dane osobowe. Brunet zmrużył oczy przez chwile przyglądając się dzieciakowi aż wreszcie wyprostował się i spojrzał mi w oczy.

-Elias Hels. Sierota, cała rodzina oprócz niego zginęła w pożarze. Jeśli się nie mylę jest jednym z młodszych ochotników i ma jakieś siedemnaście lat. -wytłumaczył po cichu, nie chcąc najwyraźniej przeszkadzać władcy w wypoczynku. Kiwnąłem ze zrozumieniem głową i skierowałem się do wyjścia.

-Co zamierzasz? -zapytał zaniepokojony z lekka Julien. Spojrzałem na niego uspokajająco.

-Wziąć go pod swoje skrzydła.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz