wtorek, 2 sierpnia 2016

Rozdział 4

ALEXANDER

Gdy tylko wróciłem do zamku z chłopakiem poszedłem wziąć szybki prysznic i przebrałem się w luźną koszulkę oraz spodnie. Usiadłem przy biurku i spojrzałem się na starte różnych listów oraz papierów. Jęknąłem i wziąłem się do przejrzenia ich. 

Od czytanego listu oderwał mnie dźwięk otwieranych drzwi. Zerknąłem na kręcącego się w dziwny sposób Marcello z tacą i Raffael'a, który wpatrywał się w niego ze zrezygnowaniem. Ciemnowłosy odwrócił głowę do niebieskookiego coś mu mówiąc i zaśmiał się na widok jego miny.

-Wasza Wysokość! Może masz ochotę, na krótką przerwę i małe co nie co? -zapytał ciemnowłosy, a jego miodowe oczy błyszczały radośnie.

-A twoje małe co nie co, to? -wróciłem wzrokiem do listu, aż w końcu dokończyłem go czytać.

-Świeże ciasteczka i ka... Raf ty gorzej niż dziecko. -zerknąłem na nich by zobaczyć niebieskookiego uciekającego z talerzem smakołyków od próbującego go złapać Marcello.

-Raf! Jak coś możesz się ukryć w mojej szafie. Jest dość duża -powiedziałem odchylając się na krzesełku i patrząc na roześmianą sylwetkę szatyna. Ten zatrzymał się na chwile wykonując uroczysty ukłon.

-To byłby dla mnie...łapy przy sobie. -powiedział ze śmiechem gdy jego przyjaciel objął go ramieniem w pasie i sięgnął po talerzyk, z którego zabrał ciastko.

Wstałem podkradając dwa ciastka i wróciłem do biurka. Słyszałem cichą szarpaninę, a następnie jęknięcie bólu.

-Nie tak ostro kochanie... -stęknął Raffael. Leżał on twarzą do ziemi, a Marcello przyciskał go do ziemi z satysfakcją na twarzy. Pochylił się on do ucha szatyna i coś mu powiedział, na co uśmiech wpłynął na usta jego szefa. 

Czemu ich przyjacielskie wygłupy w jakiś sposób mnie irytowały i chciałem je przerwać? Przecież nie jestem zazdrosny. Z resztą jak zazdrość można poczuć? To coś podobnego do "motylów w brzuchu" lecz gorszego? Nie miałem pojęcia. Jakoś nigdy nie czułem się tak, patrząc na przyjaciół bawiących się ze sobą jak dzieci. Nie podobało mi się, że Marcello jest tak blisko Raf'a.

Czy to zazdrość? Jeśli tak, oznacza to, że jakoś zaczęło mi zależeć na szatynie. To przynosi z kolei wątpliwości. Przecież nie powinienem. Nie mogę wiązać się z nikim kto nie jest szlachcicem...Czekaj...A może mogę? Są do tego jakieś specjalne prawa? Ja je chętnie przeczytam, a najlepiej spalę.

Błyszczące granatowe oczy mężczyzny były całkiem inne od tych które widziałem u osób na balach. Nie był rozpieszczony jak połowa tutejszych osób w moim wieku.

*

W ciągu ostatnich dni dużo rozmyślałem o wszystkim. Zacząłem zwracać więcej uwagi na to kto mnie pilnuje i łapałem się na tym, że czekałem na Rafa. W ciągu paru treningów, które nam się zdarzyły wciąż dziwnie reagowałem na zbyt bliski kontakt z nim. Starałem się tego nie okazywać, ale było to coś co w pewien sposób mnie kusiło.

Usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi, na co podskoczyłem. 

-Witaj królu. Jeśli masz czas to zapraszam na małą wycieczkę. -powiedział szatyn wchodząc do mojego pokoju. Przyjrzałem się z zainteresowaniem jego strojowi. Pierwszy raz widziałem go w stroju, który nosili strażnicy, tylko że u niego oprócz czerni były też srebrne ornamenty.

-Wycieczkę? -zmarszczyłem brwi.

Nie licząc treningów z Raffael'em lub bieganiu wokół zamku nie wychodziłem po za mury tego miejsca. Perspektywa legalnego wyjścia z mężczyznom coraz bardziej podobała mi się. Gdy szatyn potwierdził swoje słowa kiwnięciem głosy natychmiast ruszyłem do szafy. *KLIK JPG*

Znalazłem ładny granatowy, królewski mundur z szaro-błękitnymi ornamentami oraz białą peleryną. Szybko się w znaleziony komplet ubrałem. Spojrzałem się w lustro, które stało na środku garderoby. Kolejny raz moje włosy zamiast ładnie opadać falami sterczały w każdą stronę świata.

Złapałem za grzebień i marudząc pod nosem zacząłem je rozczesywać. Lekko przejechałem po nich palcami i odgarnąłem je w tył. Teraz przynajmniej na króla wyglądam.

Zignorowałem leżącą na stoliczku koronę i ruszyłem energicznym krokiem do mężczyzny czekającego na mnie. Otworzył on przede mną drzwi z lekkim uśmiechem błądzącym w kącikach ust. Wyszliśmy od razu przed zamek, gdzie stały nasze konie. Najwyraźniej chłopak wszystko zaplanował.

-Jeśli nie wrócimy na kolację wyślij standardowy patrol do miasta. -oznajmił Raffael jednemu ze strażników, a następnie pokazał mi bym ruszał.

Droga do miasta minęła nam w miarę szybko. Z przyzwyczajenia chciałem założyć kaptur by nikt mnie nie poznał lecz dotarło do mnie, że tym razem to nie przejdzie. Konie zostawiliśmy przy knajpce i skierowaliśmy się w stronę bocznych uliczek. Wszyscy którzy mnie rozpoznali pozdrawiali mnie kłaniając się bądź kiwając z szacunkiem głową. W jakiś sposób peszyło mnie to.

-Więcej uśmiechu Wasza Królewska Mość. Oni cię nie zjedzą. -mruknął za mną Raffael.

-Najpierw ugotują -odpowiedziałem mu cicho. -Gdzie tak w ogóle idziemy?

-Zaczynamy od najmłodszych członków społeczeństwa, którzy... nie mieli szczęścia. -powiedział skręcając i przy okazji łapiąc mnie za ramię bo ja bym szedł wciąż prosto.

Sierociniec. Spojrzałem na średniej wielkości szary budynek o wyblakłej czerwonej dachówce. Przełknąłem ślinę. Sam wygląd budynku zmieniał moje całe nastawienie do tej "wycieczki", a co dopiero gdy tam wejdę.

 W środku budynek wyglądał na nad wyraz zadbany. Podeszliśmy na machającej nam kobiety. Miała ona duże brązowe oczy i jasne włosy. Była dość młodą osobą, która przytuliła Raffael'a, gdy podeszliśmy, a następnie lekko dygnęła.

-Wasza Wysokość. -powiedziała z uśmiechem i wróciła spojrzeniem do czarnowłosego. Wpatrywali się w siebie przez dłuższą chwilę aż chłopak westchnął i odpiął pas z mieczem. Następnie położył na biurku przy wejściu, pistolet i sztylety przypięte do ud.  -Raffael'u te w butach też. Idziesz do dzieci!

-No już już. Mel przedstaw się, a nie tylko na mnie krzyczysz.

-Melanie Werill -wyciągnęła w moją stronę dłoń na co spojrzałem się na nią z lekkim zdziwieniem.

Moja matka bardzo długo tłumaczyła mi "co się powinno, co nie" oraz "co wypada, a co nie". NIE WYPADA by to kobieta pierwsza się przedstawiała, w dodatku wyciągając dłoń. Jedynie gdy jest przedstawiana przez inną towarzyszkę lub mężczyznę. Lecz nadal nie powinna wyciągać dłoni.

-Alexander Ferense -ukłoniłem się całując jej dłoń. Patrzyliśmy jeszcze chwilę jak Raf oczyszcza się z broni i nikt by nie podejrzewał, że tyle jej przy sobie ma.

-Możemy iść. Czy przyszło to o czym ci mówiłem parę dni temu?  -zapytał dziewczynę kierując się w stronę jednych z drzwi.

-Tak. Naprawdę jestem wam wdzięczna. I dziękuję za pomoc. -powiedziała patrząc na nas z wdzięcznością. Zmarszczyłem zaskoczony brwi nie wiedząc o co chodzi.

Jedynie wysłałem delikatny uśmiech brązowookiej i spojrzałem się na Raffaela.

-Jak miło, że o niczym nie jestem informowany? O co chodzi? -spytałem cichym głosem by jedynie szatyn usłyszał mnie. W odpowiedzi dostałem jedynie leciutki uśmiech i wzruszenie ramion. Nie mniej postanowiłem to z niego wydusić później.

Wyszliśmy na zewnątrz, ale od drugiej strony. Tu znajdował się ogród i plac zabaw. Dzieciaki biegały, śmiały się. Nie okazywały tego jak cierpiały. W tłumie wyłapałem parę starszych osób oraz co mnie zdziwiło Eliasa, który siedział z grupką dzieciaków. To do nich skierował się Raffael.

Z westchnięciem ruszyłem za nim. Dzieciaki podbiegły do niego, a gdy on im coś powiedział z szerokimi uśmiechami podbiegły do mnie i otoczyły mnie przytulając się do moich kolan.

-Dziękujemy za nowe zabawki. -powiedzieli pawie chórem patrząc na mnie z taką niewinnością i wdzięcznością.
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz