wtorek, 2 sierpnia 2016

Rozdział 2

ALEXANDER

Przed kolacją postanowiłem trochę pobiegać. Przebrany w wygodniejsze ubrania razem z piwnookim wyszedłem na plac zamkowy. Widziałem dość zdziwiony wzrok służby, czy przyjaciół ojca. Nie przejmując się tym zacząłem biec w stronę ogrodów.

Julian z łatwością  dotrzymywał mi tempa. Skręciłem w mniej uczęszczaną część ogrodów, czując jak dzięki wysiłkowi moje ciało wpada w dziwny stan zrelaksowania, zadowolenia. Bieganie pozwalało mi zawsze na nadmiar myśli, uspokajało.

Przebiegliśmy mały sad, pełen zakwitłych drzew i wybiegliśmy na teren obok lewego skrzydła zamku. Nie chcą wprowadzać jeszcze, więcej zdziwienia wślizgnąłem się do zamku jednym z bocznych wejść dla służby i skierowałem się do swoich pokoi by doprowadzić się do porządku przed zejściem na kolację.

-Za ile kolacja? -zapytałem bruneta, który szedł obok mnie. Spojrzał on na ukryty w kieszonce spodni zegarek.

-Już trwa Wasza Wysokość. 

-Więc powiadom kogoś ze służby by przyniósł moją kolację do biblioteki, w której dziś siedzieliśmy -powiedziałem. 

Wszedłem do swoich komnat wybierając jakiś wygodny strój i zniknąłem za drzwiami łazienki. Po krótkiej kąpieli przebrany wziąłem parę prywatnych książek i poszedłem do biblioteki z mężczyzną.

Czytając książkę spędziłem resztę wieczoru. Z przyniesionej kolacji prawie nic nie zjadłem zbyt pochłonięty fabułą. Popijając herbatę pochłaniałem kolejne rozdziały.

Nie wiem która była, gdy wróciłem do siebie i padłem na łóżko od razu zasypiając, jednak wiem, że było późno.

*

Rano obudziły mnie promienie słońca. Spojrzałem się na odsłonięte okna, a następnie na zegar. Za pół godziny było śniadanie. Usiadłem na łóżku przeciągając się. Czułem przyjemny ból mięśni po wczorajszym biegu. Spojrzałem na swoje ubranie. Zasnąłem w ciuchach. Rzadko mi się to zdarzało. Przeszukałem szafę wyciągając ciemnoniebieski mundur ze złotymi ozdobami. Przeczesałem włosy jedynie ręką i wyszedłem z pokoju.

 Mijałem straże, które po rozmowie w gabinecie ojca zmieniły swoje zwyczaje i teraz nie byłem nawet pewien gdzie stoją. Raffael miał niezłe wyczucie czasu. Zszedłem po kamiennych schodach i skierowałem się do pomieszczenia, w którym przez szklane drzwi prowadzące na taras wpadały jasne promienie słońca. Przywitałem się ze wszystkimi i zająłem swoje miejsce. 

-Jak ci się spało Alexie? -spytał się mnie ojciec.

-Dobrze ojcze... Cathi, a ty robiłaś wczoraj coś ciekawego? -spytałem siostrzyczki, która poprawiała suknie jednej z jej ulubionych lalek. 

-Zrobiłam przyjęcie herbatkowe i zaprosiłam wszystkie swoje laleczki -uśmiechnęła się biorąc duży kęs naleśnika z czekoladą. Czarnowłosa wyglądała uroczo.

Nałożyłem sobie na talerz naleśnika polewając go dużą ilością czekolady. Razem z Cathi zawsze jedliśmy tak dużą ilość czekolady. Uwielbialiśmy słodycze.

Patrząc się na bezchmurne niebo miałem ochotę dziś uciec na dłużej niż zwykle. Może bym odwiedził miasteczko, dawno tam nie byłem. Zajrzałbym do przyjaciela. Kupiłbym sobie nowe książki. Uznawszy to za dobry pomysł zacząłem obmyślać jak się wymknąć z zamku. Do końca śniadania miałem plan, który zrealizowałem zaraz po nim.

Wraz z Julianem poszedłem do biblioteki będącej przy ogrodach. Udawałem, że szukam czegoś między regałami obniżając czujność bruneta. Wreszcie poprosiłem go by poszedł po coś do picia. Ten nie podejrzewając niczego zgodził się szybko znikając. Uśmiechnąłem się podchodząc do okna i otwierając je na oścież. 

Pobiegłem do blisko znajdującej się stajni i osiodłałem swojego karego rumaka. 

Od razu ruszyłem ścieżką leśną do miasteczka. Przed bramą główną mojego celu zarzuciłem na swoją głowę kaptur czarnej peleryny.

*

Lucas spoglądał z uśmiechem na mijanych ludzi. Chłopak wydawał się być dzisiaj w wyśmienitym humorze. Po wypiciu herbaty w jego domu i długiej rozmowie wyszliśmy wreszcie na miasto. Cieszyłem się tym, bo bez śledzącego mój każdy ruch strażnika czułem się po prostu wolny.

-Nie widzę nigdzie Xaviera. Uciekłeś mu? -spytał się mnie mężczyzna.

-Xavier odszedł ze straży. Na jego miejsce jest teraz nowy chłopak. Raffael Verins. Przydzielił mi Julien'a na osobistego strażnika, ale chyba Xav go nie poinformował o moich ucieczkach -uśmiechnąłem się do niego. -Pójdziemy do księgarni Lu?

-Skoro tak ładnie prosisz. -powiedział ze śmiechem i skręcił w jedną z uliczek by przejść na inną ulicę, a następnie kierując w stronę znanej mi już księgarni. Prowadziła ją miła starsza pani z mężem i zazwyczaj mogłem liczyć na jakieś ciekawe dzieła.

Księgarnia była dość mała, ale w bardzo miłej atmosferze prowadzona. Przy dwóch dużych oknach stały stoliczki przy których można było sobie usiąść i poczytać powieści lub inne dzieła znanych autorów. Powitał nas cichy dźwięk dzwoneczka przy drewnianych drzwiach oraz miły głos kobiety.

-Dzień dobry Alexandrze, Lucasie -ciemnooka kobieta znała nas już bardzo dobrze. Jej księgarnia całkiem dobrze służyła mi za kryjówkę w dzieciństwie. Właśnie tu poznałem lepiej Lu.

-Dostała pani jakąś nową dostawę?

-Jakbyś wiedział. -odparła z uśmiechem i wskazała przymknięte, drewniane drzwi. -Możecie je przejrzeć leżą w kartonach koło wejścia na zaplecze. 

Odwzajemniłem uśmiech i pociągnąłem bruneta w stronę wskazanego miejsca. W kartonie było pełno nowych książek. Najbardziej zaciekawiła mnie trylogia składająca się z trzech książek Juliusza Vern'a.

-"Dzieci kapitana Granta", "Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi", "Tajemnicza wyspa" -przejechałem dłonią po starannie zdobionych okładkach książek.

Wyszedłem z pokoju i podszedłem do kobiety.

-Wiedziałam, że ci się spodobają -odpowiedziała pakując mi je w papier oraz mały kartonik idealnie mieszczący trzy książki.  Jeszcze chwilę pooglądałem książki na regałach, ale w końcu Lucas'owi się znudziło i wyciągnął mnie prawie siłą na zewnątrz.

-Ściemnia się... Co powiesz na to bym cię odprowadził spaciu? -zapytał z uśmiechem brunet.

-Oni pewnie popadają w paranoje. Cały dzień mnie prawie nie było -mruknąłem pakując do torby książki i wsiadając na swojego konia. Lucas także usiadł na swoją klacz i pokiwał głową.

-Będę śmiać się gdy dostaniesz szlaban -odparł śmiejąc się. Przewróciłem oczami popędzając lekko mojego konia. W czasie drogi nie śpieszyło się nam za bardzo. Rozmawialiśmy lekko się wygłupiając. Gdy byliśmy przy zamku przycichliśmy było nadzwyczaj spokojnie.

Za to w stajni zostałem wraz z Lu otoczony przez strażników, którzy nie wyglądali na zadowolonych.

-Dobry wieczór -uśmiechnąłem się zakłopotany, jednak oni niezbyt zmienili swoje miny. Ruszyliśmy tym ponurym orszakiem nie wiadomo gdzie. Lucas wydawał się rozbawiony sytuacją, ale ja tego nie podzielałem. Gdy stanęliśmy przed drzwiami sali treningowej zmarszczyłem ze zdziwieniem brwi.

W ogromnym pomieszczeniu znajdował się Raf razem z młodymi strażnikami. Najwidoczniej mieli trening. Nie mniej na nasz widok zatrzymali się i ukłonili. No może oprócz czarnowłosego, który bez wysiłku powalił najbliższą osobę.

-Nie przerywacie chyba, że macie taki rozkaz.

-Ale to król... -zaczął jeden z jego podopiecznych.

-Nie obchodzi mnie to. -odpowiedział z groźną nutką w głosie. Wszyscy pokiwali głowami. Niebieskooki podszedł do nas. Jego twarz nie wyrażała emocji, za to w oczach błyszczało coś co zwiastowało niebezpieczeństwo. -Jak ci minął dzień Panie?

-Coś myślę, że żadna moja odpowiedź teraz mi nie pomoże -powiedziałem zauważając, że chłopak jest wyższy ode mnie na co poczułem się jeszcze bardziej zagrożony.

-Przynajmniej coś. -mruknął. Zerknął na przyglądającego mu się Lucas'a z uniesioną brwią. -Nie będę na ciebie wrzeszczeć jeśli tego oczekujesz. Wiedz po prostu, że takim dziecinnym zachowaniem szkodzisz przede wszystkim sobie.

-Niby jak? Odwiedziłem przyjaciela i byłem w księgarni...Wróciłem cały, zdrowy i żywy - odpowiedziałem.

-Podważyłeś kompetencje Juliena. Straciłeś moje zaufanie. Dorobiłeś się straży przybocznej, z której na początku zrezygnowałem. Nie wspominając o twoich rodzicach, którzy się przez cały dzień martwili. -odparł niewzruszony.

-Czyli nawet nie mogę wyjść z zamku? Świetnie - mruknąłem pod nosem. Czarnowłosy patrzył na mnie przez chwilę w ciszy aż wreszcie wzruszył ramionami.

-Tego nie powiedziałem, ale skoro tak ci na tym zależy to czemu nie. -powiedział ze złośliwym uśmiechem. Miałem ochotę walić głową o ścianę.

-Nie o to mi chodziło -warknąłem, ale od razu wziąłem duży wdech i wydech by się uspokoić. -Jeśli to wszystko pójdę już na kolacje.

-Droga wolna Wasza Wysokość. -odparł niebieskooki z lekkim ukłonem odwrócił się do młodych strażników. Dwójka z nich rzuciła się na niego na co zachichotał. Było to tak zaskakujące, że nie ruszyłem się z miejsca.

Szatyn nie wzruszony atakiem jednego z nich obezwładnił i pchnął w drugiego na co prawie się przewrócili. Na moich ustach pojawił się mały uśmiech widząc walczącego Raffaela. Wyglądał jakby tańczył między młodymi strażnikami. Czuł się jak ryba w wodzie.

Tym co mnie różniło od ojca to szybkie wybaczanie ludziom. Przed chwilą prawie zacząłem krzyczeć na mężczyznę, a teraz uśmiechałem się widząc go.

-Chodźmy Alex -uszczypnął mnie lekko w ramie przyjaciel na co dźgnąłem go między żebra. -Ał! Za co?!

-Za szczypanie władcy -pokazałem język jednak od razu opanowałem się.

Jestem w zamku. Nie powinienem zachowywać się jak dziecko.
Wyszedłem wraz z nim z sali, a za nami ruszyła piątka strażników. Najwyraźniej szatyn nie żartował. Westchnąłem kierując się w stronę jadalni. Będąc tam przywitałem się grzecznie ze wszystkimi, ale oprócz radosnej Cat nikt nie wydawał się podzielać jej entuzjazmu na mój widok. Ojciec przyglądał mi się z naganą, a matka miała smutek wypisany na twarzy.

-Witaj Lucas'ie... -przywitała się przyjaźnie z chłopakiem. -Zostaniesz może na noc?

-Jeśli tylko Alexander się zgodzi -uśmiechnął się do kobiety całują ją w dłoń, a także witają się z moim ojcem i siostrą.

-Nie mam nic przeciwko -odpowiedziałem przywołując jedną ze służek i każąc jej przygotować pokój gościnny Lucas'owi. Posiłek dzięki mojemu przyjacielowi upłynął w miarę przyjemnej atmosferze. Po nim ruszyłem do swojego pokoju wraz z nim. Siedzieliśmy w moim saloniku rozmawiając przy kieliszku wina.

-Ciekawą osobą jest ten nowy. -skomentował wreszcie Lucas.

-Denerwujący, ciekawy, przystojny, przewrażliwiony jak moi rodzice... -zacząłem wymieniać na co chłopak przerwał mi.

-Przystojny? Alexxxxx... Ty, ty, ty -pomachał mi palcem przed nosem na co prawie spadłem z fotela. -A już myślałem, że znalazłeś sobie kogoś na tych wszystkich balach które organizuje twoja rodzina.
Ci
-Osoby na balach są takie same i widzą we mnie tylko koronę. Nie chcę być widziany tylko jako władca -odparłem poprawiając się na fotelu. Ciemnowłosy przewrócił oczami z rozbawionym uśmiechem. Chwilę jeszcze rozmawialiśmy aż stwierdziliśmy, że pora iść spać.

Brunet poszedł do swojego pokoju, a ja po krótkiej kąpieli, przebrany usiadłem w łóżku. Wyciągnąłem z torby wcześniej zakupione książki i wziąłem do rąk pierwszą część.

*

Zerknąłem znad papierów na cichą postać Raffael'a stojącego obok drzwi. Od paru dni mężczyzna prawie się do mnie nie odzywał oprócz formułek grzecznościowych. Stał się on wraz z trójką ludzi moim cieniem. Nie zrobiłem kroku, o którym on nie wiedział.

W pierwszy dzień byłem nimi tak zirytowany, że moje całe opanowanie zniknęło przez co przyszedł Raffael. Nie wiem w jaki sposób, ale udało mu się mnie uspokoić. Z pięciu strażników zostało trzech oraz on. Byli bardziej dyskretni niż poprzednia piątka.

Po podpisaniu wszystkiego ruszyłem do garderoby.

-Mogę pojeździć konno czy mam to zabronione? -spytałem wychylając się zza drzwi patrząc w niebieskie oczy Raffael'a. Ten myślał przez dłuższą chwilę aż wreszcie skinął głową. Biorą to za zgodę uśmiechnąłem się znikając w pomieszczeniu i przebierając się w ubranie do konnej jazdy.

Z czarnowłosym u boku zszedłem do stajni. Chłopak podszedł do jednego z ostatnich boksów i wyszedł z niego z pięknym ogierem o ciemnej sierści. Podszedłem do swojego konia i przygotowałem go do jazdy. Widząc, że Raffael nie zrobił nic oprócz założenia uzdy posłałem mu pytające spojrzenie. Pogładził on delikatnie bok swojego konia.

-Exo jest półdziki i nienawidzi jak zakładam mu siodło więc zrezygnowałem z tego.

Pokiwałem głową ze zrozumieniem i złapałem Versa za wodze. Wyszliśmy ze stajni i dopiero na zewnątrz wsiedliśmy na konie. Ruszyłem w stronę drogi między drzewami, którą często jeździłem konno. Raffael trzymał się lekko z tyłu rozglądając się uważnie. 

Czując przyjemny wiatr na twarzy przyspieszyłem Versa. Przeskoczyłem pień drzewa, który leżał na ścieżce. Wycieczka upłynęła nam spokojnie. Tego potrzebowałem po tych dniach siedzenia w zamku. Wreszcie byłem prawie sam.

Jeździliśmy dość długo na co nie narzekałem. Do zamku wróciliśmy przed kolacją. Gdy byliśmy przy stajni jakiś strażnik zawołał Raffael'a, który zatrzymał się i poczekał na niego. Jako, że byłem ciekawy o co chodzi również stanąłem w miejscu.

-Jakiś wędrowiec przybył i żąda spotkania z tobą. -oznajmił dziwnie spięty. Na twarzy czarnowłosego odmalowało się zdziwienie. Kiwnął jednak ze zrozumieniem głową i ruszył w stronę stajni. Ściągnął uzdę Exo i po wprowadzeniu go do boksu poczekał na mnie. Wspólnie opuściliśmy pomieszczenie i ze strażnikiem skierowaliśmy się w stronę głównego wejścia do zamku. Stała tam moja straż i paru dodatkowych ludzi oraz zakapturzona postać. Gdy odwróciła się w naszą stronę zobaczyłem błysk ostrza nim ruszyła w stronę Rafa. Ten odepchnął mnie w stronę zaskoczonego strażnika.

-Kim jesteś? -zapytał unikając ciosu. Odpowiedzi nie dostał, ponieważ postać zaatakowała go z większą zawziętością niż wcześniej. Ich walka wyglądała niezwykle. Ciosy niezwykle precyzyjne i szybkie, widać że oboje wiedzą co robią. Lawirowali między sobą atakując i blokując ruchy drugiego.

Walka zaczęła się kończyć, gdy szatyn obezwładnił przybysza dociskając do ściany. Nieznajomy zaśmiał się kobiecym głosem. Raf ściągnął kaptur nieznajomego ukazując lawendowłosą kobietę. Ta posłała mu lekki uśmiech. Chłopak puścił ją robiąc krok w tył. Nie oczekiwałem, że niebieskooki pośle jej radosny, szeroki uśmiech.

-Ris... mogłem się domyśleć. -powiedział ze śmiechem. Dziewczyna kiwnęła głową, a następnie rzuciła się mu na szyje.  

-Ktoś mi wyjaśni kim ona jest? - spytałem patrząc się na parę. Ci spojrzeli po sobie i zaśmiali się. Następnie spojrzeli na mnie.

-Oh... czyli ty tak na serio. -mruknęła, na co Raf przewrócił oczami. Nie miałem pojęcia o co im chodzi, ale ta dziwna poufność między nimi mnie irytowała. Przed chwilą walczyli na śmierć i życie! A teraz co? Najlepsi przyjaciele?

-Ta istota obok mnie to Marisa. Ris oto król Alexander Ferense.

Spojrzałem się na lawendowowłosą, która nie wzruszona stała na co kolejny raz zdziwiłem się. Rafael to zauważył, Marisa również i posłała mi lekki uśmiech. Była ładna, a nawet piękna w jakiś sposób. Obcisłe czarne spodnie do końskiej jazdy i przydługa biała koszula nadawały jej niewinności. Długie lekko kręcone włosy miała splecione w warkocza, a w jasno szarych oczach ciągle widniały radosne ogniki.

-Marisa Sefferi. Była dziedziczka korony króla Mirnes. -powiedziała i zabawnie szastając peleryną dygnęła.

-Przepraszam, nie wiedziałem -powiedziałem kłaniając się jej lekko. Ta machnęła zbywająco dłonią.

-Straciłam tytuł i koronę Alexandrze. -odparła bez jakiegoś przejęcia w głosie. Wydawała się pogodzona z tym. Tęczówki koloru wieczornego nieba posmutniały po jej słowach, a na twarzy chłopaka nie było ani śladu po wcześniejszej radości. -Rafiś mam radosną nowinę. Jadąc tu zahaczyłam o dom twoich rodziców i zaprosiłam ich na za dwa tygodnie na twoje urodziny...

-Nie zrobiłaś tego... Ris przecież wiesz, że ja ich nie obchodzę. -jęknął z niezadowoleniem Rafael. Dziewczyna zaśmiała się cicho.

-Odmówili mi jednak i stwierdzili, że lepiej będzie jak przyjedziesz do domu na urządzone przez nich przyjęcie niespodziankę.

-Nienawidzę cię -powiedział lecz było to bardziej traktowane jak zwykle słowo dla przyjaciółki niż obelga. Ta nie przejęta w najmniejszym stopniu jego zachowaniem pomachała przyglądającym nam się strażnikom. -Napisze im, że jestem zajęty i się nie pojawię.  

-Nie ma mowy! Ominąłeś wystarczająco dużo swoich urodzin!

-Jedne w te czy wewte różnicy nie zrobią. -odparł z westchnieniem. Dziewczyna zmrużyła groźnie oczy i opierając dłonie na biodrach tupnęła w dziecinny sposób nogą. Wyglądało to dość zabawnie, gdy stała taka wkurzona obok przewyższającego ją o głowę Rafael'a. -Mam władce do ochrony kochanie.

-Jest mnóstwo straży co zastąpią cię... A jak nie to weźmiesz go ze sobą. Postanowione, koniec - dźgnęła go palcem w klatkę piersiową i uśmiechnęła się. -A tak po za tym co tam? 

-Żyję pomimo mojego jakże niebezpiecznego życia. Przez te pół roku co się nie widzieliśmy nic się nie zmieniło. W Gariis jest pięknie, ale brakuje jej czegoś. Nie mniej mam dla ciebie pamiątkę. A ty? W drodze do swej miłości?

-Pamiątkę?! Co to? -zaśmiałem się wraz z Raffael'em na entuzjazm Marisy. -I tak, jadę do Dominica. Zajechałam tu, gdy dowiedziałam się od twoich rodziców, a nie od ciebie, że wróciłeś i pracujesz dla króla.

-Brak czasu Ris - odpowiedział. Skierował się w stronę zamku rozganiając strażników do ich obowiązków. Szarooka popatrzyła na niego, a następnie na mnie i szybkim ruchem złapała moją dłoń i pociągnęła za nim.

-Chodźmy za tym profesjonalistą. -powiedziała z kpiną, nie mniej w jej oczach pojawiła się czułość, gdy spojrzała na stojącego w otwartych drzwiach chłopaka.

Uśmiechnąłem się do niej przepuszczając ją w drzwiach. 

Szliśmy za Raffael'em aż do średniej wielkości pokoju. Ściany w pastelowych barwach i proste łóżko z niepościeloną narzutą. Na biurku przy oknie, leżały stosy kartek. Najwyraźniej chłopak odmówił by ktoś sprzątał w jego pokoju.

Zainteresowany podszedłem do torby leżącej na fotelu koło regału z książkami. Uśmiechnąłem się na widok różnego rodzaju broni. Wyciągnąłem skórzany rulon, który był dziwnie ciężki, a po rozwinięciu ujrzałem srebrne ostrza.

-Nie uczono cię by nie grzebać w czyichś rzeczach? -usłyszałem za sobą i poczułem ciepły oddech koło ucha.

Po moim kręgosłupie przebiegł przyjemny dreszcz. 

-Uczono, ale ciekawość wygrała. 

-Żeby ta ciekawość cię kiedyś w kłopoty nie wprowadziła. -odparł wyciągając przy okazji jedno z ostrzy. Nie były to typowe sztylety. Raf obrócił je zwinnie między palcami i podniósł na wysokość moich oczu, bym zauważył jak cienkie zostało wykonane to ostrze.  -Pobłogosławiona broń. Zabójcza w odpowiednich rękach.

-Nigdy nie widziałem tak cienkiego ostrza -powiedziałem przyglądając się broni. 

RAFFAEL

Stałem za chłopakiem z lekkim uśmiechem na ustach.  Miał on rację co do wykonania. Tak cienkie ostrze nie było popularne, ponieważ zwiększało możliwość samookaleczenia przy okazji ataku. Zwiększone ryzyko było przez brak jakiego oddzielenia go od miejsca, w którym należało chwycić. Walka nimi była dość ryzykownym przedsięwzięciem.

-Ułatwia to ich ukrycie, a przy okazji są idealnie wyważone, by nimi rzucać. -odparłem. 

Białowłosy władca wręcz pochłaniał każde moje słowo gdy wyjaśniłem mu parę innych zastosowań broni w mojej torbie. Zerknąłem na uśmiechniętą Ris leżącą sobie spokojnie na łóżku. Dziewczyna posłała mi całusa.

Rozbawiony podałem Alex'owi ostrze, którym wciąż się bawiłem przez całą rozmowe i  podszedłem do drewnianej komody. Wysunąłem  jedną z szuflad i wyciągnąłem z niego skórzany woreczek, który podałem przyjaciółce. Ta z dziecinnym entuzjazmem przyjęła prezent i od razu go odpakowała. Na jej dłoni pojawił się lekko podłużny kryształ barwie jasnego różu i bieli. Był on na czarnym rzemyku.

-Podnieś go pod słońce, a zmieni zabarwienie. -podpowiedziałem z uśmiechem.

-O! Jaki cudny! -od razu założyła go na szyję i podbiegła do okna. 

Wróciłem wzrokiem do Alexandra. 

-Mogę sobie nim rzucić? -pyta. 

Widzę jak próbuję powstrzymać entuzjazm. Ris nie kłopocząc się jednak z tym bawi się swoim prezentem. Czułem się jak rodzic w czasie świąt. Kiwnąłem głową, a na usta białowłosego wpłynął radosny uśmiech. Patrzyłem jak celuje w drzwi. Gdy rzucił te, po krótkim pukaniu otworzyły się, a w nich stanął zaskoczony brunet. Miał on szczęście, że ostrze minęło go i ze zgrzytem uderzyło o ścianę.

-Dlatego czeka się na zaproszenie... -mruknęła dramatycznym głosem Marisa. Było to tak absurdalne, że zacząłem się śmiać. Czerwonooki także cicho śmiał się pod nosem podchodząc do wystraszonego piwnookiego. 

-Nic ci nie jest Julien? -spytał nie potrafiąc opanować śmiechu. Przygryzając wargę by powstrzymać śmiech podszedłem do leżącego ostrza. Alex wyciągnął ręce jak chętne dziecko. Było to w pewien sposób uroczę.

-Chcesz się przytulić, że tak wyciągasz do mnie ręce? -zapytałem przesłodzonym głosem.

-Jak dasz mi mojego nowego przyjaciela -odpowiedział nie opuszczając rąk. Zachichotałem podchodząc do niego i unosząc lekko jego podbródek by patrzył mi prosto w oczy.

-Dam ci nawet cały komplet, ale dopiero po odpowiednim treningu. 

-To kiedy zaczynamy? 

Nie spodziewałem się, że młody władca tak rozluźni się przy mnie. Od balu nie był taki wesoły, tu w ogóle nie przejmował się manierami. 

Nagle Julien przypomniał nam o swojej osobie chrząknięciem. 

-Kolacja jest gotowa.

 -Zjem później. Mam trening z Eliasem. -powiedziałem. I zerknąłem na Ris, która spoglądała na mnie z zainteresowaniem.

-Idę z tobą. -oznajmiła z uśmiechem. 

-Ja też chcę... 

Spojrzałem się na Alex'a, który oparł się o komodę.  Parsknąłem śmiechem ściągając koszule i po odsunięciu chłopaka ze swojej drogi wyciągnąłem z mebla jedną z luźniejszych koszulek. Rozważałem przez chwilę czy zgodzić się na prośbę chłopaka. Właściwie przed chwilą sam go do tego zachęciłem...

-Niech ci będzie, ale weź się przebierz. -powiedziałem i rzuciłem w jego stronę jedną ze swoich koszulek.

-No przecież wiem -uśmiechnął się biorąc ze sobą moją koszulkę.

*

Wyszliśmy na zewnątrz i skierowaliśmy się w stronę wschodniego skrzydła zamku. Tam też rozciągał się blondwłosy chłopak. Na nasz widok zatrzymał się i kiwnął lekko głową. Uśmiechnąłem się jak dumny rodzic.

-To co słodziaku, zaczynamy od biegu? -zapytałem patrząc na niego z rozbawieniem. Elias był osobą, która chętnie szkoliła się w walce, ale jeśli chodziło o okrążenia wokół zamku to potrafił mnie zwyzywać w dwóch językach w czasie wykonywania ich.  

-Ti odio <wł. Nienawidzę cię > - warknął na co jeszcze bardziej się uśmiechnąłem.

-Szybko dziś zaczynasz. -powiedziałem i wraz z nim zacząłem trucht. Chwilę później dołączył Alex i Ris. Ta dwójka nie przepuszczała, że będą musieli zrobić ponad trzydzieści okrążeń, więc dołączyli do obrażania mnie wraz z Elias'em. Nie przeszkadzało mi to, bo było to dla mnie zabawne.

Zatrzymaliśmy się wreszcie łapiąc szybkie oddechy.

-Jestem dość opanowanym człowiekiem, ale dołączę chętnie do Elias'a w obrażaniu cię -mruknął Alex.

Lekko zdziwił mnie tym, że po tak długim biegu jego oddech był co najwyżej przyspieszony, jak mój. Ris razem z chłopakiem ledwo stali łapiąc powietrze.

-Przez prawie cały bieg słyszałem z twoich ust niezbyt miłe słowa -powiedziałem do niego prostując się.

-To były tylko komentarze mówione pod nosem -wyjaśnił ściągając koszulkę. -To co teraz?

-Ris i Elias złapią oddech i zajmą się walką wręcz, a ja upewnię się, że ty będziesz umiał się posługiwać "twoim nowym przyjacielem" Wasza wysokość. -oznajmiłem przyglądając mu się z zainteresowaniem. Marisa zaczęła się śmiać po moich słowach, a gdy spojrzałem na nią spróbowała się uspokoić.

-To głupio zabrzmiało. Szczególnie, że on ściągnął koszulkę, a ty nie doceniasz kobiet. -powiedziała i trzeba było przyznać, że miała rację.

Policzki białowłosego pokryły się delikatną czerwienią na co dziewczyna jeszcze bardziej się zaczęła śmiać. Posłałem jej rozbawione spojrzenie biorąc wzięte z pokoju ostrza. Niby powinno się zaczynać od tępych ostrzy, ale jak to mówił mój nauczyciel "Wtedy się nikt nie stara, bo nie widzi zagrożenia".  Miejmy nadzieje, że i w tym przypadku to pomoże.

-Mam się obawiać o cnotę Eliasa moja droga? -zapytałem spoglądając to na nią, to na blondyna, który poszedł w ślady swojego władcy, rumieniąc się. Tym razem zacząłem się śmiać razem z przyjaciółką.

-Ja tam by powiedziała, że niech oni obawiają się o swoje cnoty przy tobie -skomentowała opanowując się. Prychnąłem na jej słowa. Nie mniej zlustrowałem spojrzeniem Eliasa.

-Słodki, ale za młody. Wybacz. A co do naszego Pana i Władcy... -odwróciłem się w jego stronę i udawanym smutkiem otarłem łezkę. -Niedostępny dla mojej napalonej duszy.

-Zrób zakazany związek! Będę miała o czym pisać! -lawendowowłosa  oparła się o Alex'a. Popatrzyłem na niego prosząc mentalnie o pomoc w tej trudnej rozmowie. Białowłosy jakby wyrwany z zamyślenia zerknął na Marise.

-Moim zdaniem to...

-Może skończymy ten temat i zaczniemy trening? -spojrzałem się w stronę Alexandra. Nie chciałem tego kontynuować. Już rozmowa z rodzicami pt. "Dlaczego nie mam dziewczyny?" była czymś trudnym i bardzo niezręcznym.

Kiwnąłem głową i podałem mu jeden ze sztyletów.

-Ris, Elias. Walka wręcz -powiedziałem do nich. Ci odeszli od nas. Wtedy też spojrzałem ponownie na Alex'a. -Za nim coś zaczniesz naucz się jak władać bronią, nie raniąc siebie. Jak widzisz oba końce ostrza są wykreowane tak by móc zadać ciężkie rany. Jeśli nie opanujesz jak go trzymać, obracać i inne takie, możesz zamiast przeciwnika zranić siebie.

-Więc jak mam go trzymać? -spytał. I tak spędziliśmy chyba z półgodziny na moim monologu i próbach Alex'a. Wbrew pozorom nie było łatwe utrzymać ostrze tak by nie zraniło ciebie ani nie wypadło podczas walki.

Wykonałem wysoki wykop. Uśmiechnąłem się z zadowoleniem na widok sztyletu wciąż będącego w dłoni białowłosego. Alex tym razem podjął się ataku na mnie co skończyło się tym, że przywitał się z bliska z ziemną. Zachichotałem przekrzywiając lekko głowę i wpatrując się w niego.

-Wygodnie się leży? -zapytałem.

-Wspaniale -odpowiedział przecierając twarz ręką. -Możemy przełożyć trening na jutro? Głodnyyy jestemm... -usiadł na trawie. Podałem mu rękę przy okazji zabierając śmiercionośne ostrze, oczywiście Alexander nie był tym zadowolony.

-Jutro mam trening ze strażnikami z nocnej zmiany. Więc chyba odpada, a teraz chodź księżniczko bo jeszcze powiesz, że cię głodzę.

-Księżniczką to jest moja siostra -prychnął. Zaśmiałem się kierując do zamku.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz