wtorek, 2 sierpnia 2016

Rozdział 4

ALEXANDER

Gdy tylko wróciłem do zamku z chłopakiem poszedłem wziąć szybki prysznic i przebrałem się w luźną koszulkę oraz spodnie. Usiadłem przy biurku i spojrzałem się na starte różnych listów oraz papierów. Jęknąłem i wziąłem się do przejrzenia ich. 

Od czytanego listu oderwał mnie dźwięk otwieranych drzwi. Zerknąłem na kręcącego się w dziwny sposób Marcello z tacą i Raffael'a, który wpatrywał się w niego ze zrezygnowaniem. Ciemnowłosy odwrócił głowę do niebieskookiego coś mu mówiąc i zaśmiał się na widok jego miny.

-Wasza Wysokość! Może masz ochotę, na krótką przerwę i małe co nie co? -zapytał ciemnowłosy, a jego miodowe oczy błyszczały radośnie.

-A twoje małe co nie co, to? -wróciłem wzrokiem do listu, aż w końcu dokończyłem go czytać.

-Świeże ciasteczka i ka... Raf ty gorzej niż dziecko. -zerknąłem na nich by zobaczyć niebieskookiego uciekającego z talerzem smakołyków od próbującego go złapać Marcello.

-Raf! Jak coś możesz się ukryć w mojej szafie. Jest dość duża -powiedziałem odchylając się na krzesełku i patrząc na roześmianą sylwetkę szatyna. Ten zatrzymał się na chwile wykonując uroczysty ukłon.

-To byłby dla mnie...łapy przy sobie. -powiedział ze śmiechem gdy jego przyjaciel objął go ramieniem w pasie i sięgnął po talerzyk, z którego zabrał ciastko.

Wstałem podkradając dwa ciastka i wróciłem do biurka. Słyszałem cichą szarpaninę, a następnie jęknięcie bólu.

-Nie tak ostro kochanie... -stęknął Raffael. Leżał on twarzą do ziemi, a Marcello przyciskał go do ziemi z satysfakcją na twarzy. Pochylił się on do ucha szatyna i coś mu powiedział, na co uśmiech wpłynął na usta jego szefa. 

Czemu ich przyjacielskie wygłupy w jakiś sposób mnie irytowały i chciałem je przerwać? Przecież nie jestem zazdrosny. Z resztą jak zazdrość można poczuć? To coś podobnego do "motylów w brzuchu" lecz gorszego? Nie miałem pojęcia. Jakoś nigdy nie czułem się tak, patrząc na przyjaciół bawiących się ze sobą jak dzieci. Nie podobało mi się, że Marcello jest tak blisko Raf'a.

Czy to zazdrość? Jeśli tak, oznacza to, że jakoś zaczęło mi zależeć na szatynie. To przynosi z kolei wątpliwości. Przecież nie powinienem. Nie mogę wiązać się z nikim kto nie jest szlachcicem...Czekaj...A może mogę? Są do tego jakieś specjalne prawa? Ja je chętnie przeczytam, a najlepiej spalę.

Błyszczące granatowe oczy mężczyzny były całkiem inne od tych które widziałem u osób na balach. Nie był rozpieszczony jak połowa tutejszych osób w moim wieku.

*

W ciągu ostatnich dni dużo rozmyślałem o wszystkim. Zacząłem zwracać więcej uwagi na to kto mnie pilnuje i łapałem się na tym, że czekałem na Rafa. W ciągu paru treningów, które nam się zdarzyły wciąż dziwnie reagowałem na zbyt bliski kontakt z nim. Starałem się tego nie okazywać, ale było to coś co w pewien sposób mnie kusiło.

Usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi, na co podskoczyłem. 

-Witaj królu. Jeśli masz czas to zapraszam na małą wycieczkę. -powiedział szatyn wchodząc do mojego pokoju. Przyjrzałem się z zainteresowaniem jego strojowi. Pierwszy raz widziałem go w stroju, który nosili strażnicy, tylko że u niego oprócz czerni były też srebrne ornamenty.

-Wycieczkę? -zmarszczyłem brwi.

Nie licząc treningów z Raffael'em lub bieganiu wokół zamku nie wychodziłem po za mury tego miejsca. Perspektywa legalnego wyjścia z mężczyznom coraz bardziej podobała mi się. Gdy szatyn potwierdził swoje słowa kiwnięciem głosy natychmiast ruszyłem do szafy. *KLIK JPG*

Znalazłem ładny granatowy, królewski mundur z szaro-błękitnymi ornamentami oraz białą peleryną. Szybko się w znaleziony komplet ubrałem. Spojrzałem się w lustro, które stało na środku garderoby. Kolejny raz moje włosy zamiast ładnie opadać falami sterczały w każdą stronę świata.

Złapałem za grzebień i marudząc pod nosem zacząłem je rozczesywać. Lekko przejechałem po nich palcami i odgarnąłem je w tył. Teraz przynajmniej na króla wyglądam.

Zignorowałem leżącą na stoliczku koronę i ruszyłem energicznym krokiem do mężczyzny czekającego na mnie. Otworzył on przede mną drzwi z lekkim uśmiechem błądzącym w kącikach ust. Wyszliśmy od razu przed zamek, gdzie stały nasze konie. Najwyraźniej chłopak wszystko zaplanował.

-Jeśli nie wrócimy na kolację wyślij standardowy patrol do miasta. -oznajmił Raffael jednemu ze strażników, a następnie pokazał mi bym ruszał.

Droga do miasta minęła nam w miarę szybko. Z przyzwyczajenia chciałem założyć kaptur by nikt mnie nie poznał lecz dotarło do mnie, że tym razem to nie przejdzie. Konie zostawiliśmy przy knajpce i skierowaliśmy się w stronę bocznych uliczek. Wszyscy którzy mnie rozpoznali pozdrawiali mnie kłaniając się bądź kiwając z szacunkiem głową. W jakiś sposób peszyło mnie to.

-Więcej uśmiechu Wasza Królewska Mość. Oni cię nie zjedzą. -mruknął za mną Raffael.

-Najpierw ugotują -odpowiedziałem mu cicho. -Gdzie tak w ogóle idziemy?

-Zaczynamy od najmłodszych członków społeczeństwa, którzy... nie mieli szczęścia. -powiedział skręcając i przy okazji łapiąc mnie za ramię bo ja bym szedł wciąż prosto.

Sierociniec. Spojrzałem na średniej wielkości szary budynek o wyblakłej czerwonej dachówce. Przełknąłem ślinę. Sam wygląd budynku zmieniał moje całe nastawienie do tej "wycieczki", a co dopiero gdy tam wejdę.

 W środku budynek wyglądał na nad wyraz zadbany. Podeszliśmy na machającej nam kobiety. Miała ona duże brązowe oczy i jasne włosy. Była dość młodą osobą, która przytuliła Raffael'a, gdy podeszliśmy, a następnie lekko dygnęła.

-Wasza Wysokość. -powiedziała z uśmiechem i wróciła spojrzeniem do czarnowłosego. Wpatrywali się w siebie przez dłuższą chwilę aż chłopak westchnął i odpiął pas z mieczem. Następnie położył na biurku przy wejściu, pistolet i sztylety przypięte do ud.  -Raffael'u te w butach też. Idziesz do dzieci!

-No już już. Mel przedstaw się, a nie tylko na mnie krzyczysz.

-Melanie Werill -wyciągnęła w moją stronę dłoń na co spojrzałem się na nią z lekkim zdziwieniem.

Moja matka bardzo długo tłumaczyła mi "co się powinno, co nie" oraz "co wypada, a co nie". NIE WYPADA by to kobieta pierwsza się przedstawiała, w dodatku wyciągając dłoń. Jedynie gdy jest przedstawiana przez inną towarzyszkę lub mężczyznę. Lecz nadal nie powinna wyciągać dłoni.

-Alexander Ferense -ukłoniłem się całując jej dłoń. Patrzyliśmy jeszcze chwilę jak Raf oczyszcza się z broni i nikt by nie podejrzewał, że tyle jej przy sobie ma.

-Możemy iść. Czy przyszło to o czym ci mówiłem parę dni temu?  -zapytał dziewczynę kierując się w stronę jednych z drzwi.

-Tak. Naprawdę jestem wam wdzięczna. I dziękuję za pomoc. -powiedziała patrząc na nas z wdzięcznością. Zmarszczyłem zaskoczony brwi nie wiedząc o co chodzi.

Jedynie wysłałem delikatny uśmiech brązowookiej i spojrzałem się na Raffaela.

-Jak miło, że o niczym nie jestem informowany? O co chodzi? -spytałem cichym głosem by jedynie szatyn usłyszał mnie. W odpowiedzi dostałem jedynie leciutki uśmiech i wzruszenie ramion. Nie mniej postanowiłem to z niego wydusić później.

Wyszliśmy na zewnątrz, ale od drugiej strony. Tu znajdował się ogród i plac zabaw. Dzieciaki biegały, śmiały się. Nie okazywały tego jak cierpiały. W tłumie wyłapałem parę starszych osób oraz co mnie zdziwiło Eliasa, który siedział z grupką dzieciaków. To do nich skierował się Raffael.

Z westchnięciem ruszyłem za nim. Dzieciaki podbiegły do niego, a gdy on im coś powiedział z szerokimi uśmiechami podbiegły do mnie i otoczyły mnie przytulając się do moich kolan.

-Dziękujemy za nowe zabawki. -powiedzieli pawie chórem patrząc na mnie z taką niewinnością i wdzięcznością.
















Rozdział 2

ALEXANDER

Przed kolacją postanowiłem trochę pobiegać. Przebrany w wygodniejsze ubrania razem z piwnookim wyszedłem na plac zamkowy. Widziałem dość zdziwiony wzrok służby, czy przyjaciół ojca. Nie przejmując się tym zacząłem biec w stronę ogrodów.

Julian z łatwością  dotrzymywał mi tempa. Skręciłem w mniej uczęszczaną część ogrodów, czując jak dzięki wysiłkowi moje ciało wpada w dziwny stan zrelaksowania, zadowolenia. Bieganie pozwalało mi zawsze na nadmiar myśli, uspokajało.

Przebiegliśmy mały sad, pełen zakwitłych drzew i wybiegliśmy na teren obok lewego skrzydła zamku. Nie chcą wprowadzać jeszcze, więcej zdziwienia wślizgnąłem się do zamku jednym z bocznych wejść dla służby i skierowałem się do swoich pokoi by doprowadzić się do porządku przed zejściem na kolację.

-Za ile kolacja? -zapytałem bruneta, który szedł obok mnie. Spojrzał on na ukryty w kieszonce spodni zegarek.

-Już trwa Wasza Wysokość. 

-Więc powiadom kogoś ze służby by przyniósł moją kolację do biblioteki, w której dziś siedzieliśmy -powiedziałem. 

Wszedłem do swoich komnat wybierając jakiś wygodny strój i zniknąłem za drzwiami łazienki. Po krótkiej kąpieli przebrany wziąłem parę prywatnych książek i poszedłem do biblioteki z mężczyzną.

Czytając książkę spędziłem resztę wieczoru. Z przyniesionej kolacji prawie nic nie zjadłem zbyt pochłonięty fabułą. Popijając herbatę pochłaniałem kolejne rozdziały.

Nie wiem która była, gdy wróciłem do siebie i padłem na łóżko od razu zasypiając, jednak wiem, że było późno.

*

Rano obudziły mnie promienie słońca. Spojrzałem się na odsłonięte okna, a następnie na zegar. Za pół godziny było śniadanie. Usiadłem na łóżku przeciągając się. Czułem przyjemny ból mięśni po wczorajszym biegu. Spojrzałem na swoje ubranie. Zasnąłem w ciuchach. Rzadko mi się to zdarzało. Przeszukałem szafę wyciągając ciemnoniebieski mundur ze złotymi ozdobami. Przeczesałem włosy jedynie ręką i wyszedłem z pokoju.

 Mijałem straże, które po rozmowie w gabinecie ojca zmieniły swoje zwyczaje i teraz nie byłem nawet pewien gdzie stoją. Raffael miał niezłe wyczucie czasu. Zszedłem po kamiennych schodach i skierowałem się do pomieszczenia, w którym przez szklane drzwi prowadzące na taras wpadały jasne promienie słońca. Przywitałem się ze wszystkimi i zająłem swoje miejsce. 

-Jak ci się spało Alexie? -spytał się mnie ojciec.

-Dobrze ojcze... Cathi, a ty robiłaś wczoraj coś ciekawego? -spytałem siostrzyczki, która poprawiała suknie jednej z jej ulubionych lalek. 

-Zrobiłam przyjęcie herbatkowe i zaprosiłam wszystkie swoje laleczki -uśmiechnęła się biorąc duży kęs naleśnika z czekoladą. Czarnowłosa wyglądała uroczo.

Nałożyłem sobie na talerz naleśnika polewając go dużą ilością czekolady. Razem z Cathi zawsze jedliśmy tak dużą ilość czekolady. Uwielbialiśmy słodycze.

Patrząc się na bezchmurne niebo miałem ochotę dziś uciec na dłużej niż zwykle. Może bym odwiedził miasteczko, dawno tam nie byłem. Zajrzałbym do przyjaciela. Kupiłbym sobie nowe książki. Uznawszy to za dobry pomysł zacząłem obmyślać jak się wymknąć z zamku. Do końca śniadania miałem plan, który zrealizowałem zaraz po nim.

Wraz z Julianem poszedłem do biblioteki będącej przy ogrodach. Udawałem, że szukam czegoś między regałami obniżając czujność bruneta. Wreszcie poprosiłem go by poszedł po coś do picia. Ten nie podejrzewając niczego zgodził się szybko znikając. Uśmiechnąłem się podchodząc do okna i otwierając je na oścież. 

Pobiegłem do blisko znajdującej się stajni i osiodłałem swojego karego rumaka. 

Od razu ruszyłem ścieżką leśną do miasteczka. Przed bramą główną mojego celu zarzuciłem na swoją głowę kaptur czarnej peleryny.

*

Lucas spoglądał z uśmiechem na mijanych ludzi. Chłopak wydawał się być dzisiaj w wyśmienitym humorze. Po wypiciu herbaty w jego domu i długiej rozmowie wyszliśmy wreszcie na miasto. Cieszyłem się tym, bo bez śledzącego mój każdy ruch strażnika czułem się po prostu wolny.

-Nie widzę nigdzie Xaviera. Uciekłeś mu? -spytał się mnie mężczyzna.

-Xavier odszedł ze straży. Na jego miejsce jest teraz nowy chłopak. Raffael Verins. Przydzielił mi Julien'a na osobistego strażnika, ale chyba Xav go nie poinformował o moich ucieczkach -uśmiechnąłem się do niego. -Pójdziemy do księgarni Lu?

-Skoro tak ładnie prosisz. -powiedział ze śmiechem i skręcił w jedną z uliczek by przejść na inną ulicę, a następnie kierując w stronę znanej mi już księgarni. Prowadziła ją miła starsza pani z mężem i zazwyczaj mogłem liczyć na jakieś ciekawe dzieła.

Księgarnia była dość mała, ale w bardzo miłej atmosferze prowadzona. Przy dwóch dużych oknach stały stoliczki przy których można było sobie usiąść i poczytać powieści lub inne dzieła znanych autorów. Powitał nas cichy dźwięk dzwoneczka przy drewnianych drzwiach oraz miły głos kobiety.

-Dzień dobry Alexandrze, Lucasie -ciemnooka kobieta znała nas już bardzo dobrze. Jej księgarnia całkiem dobrze służyła mi za kryjówkę w dzieciństwie. Właśnie tu poznałem lepiej Lu.

-Dostała pani jakąś nową dostawę?

-Jakbyś wiedział. -odparła z uśmiechem i wskazała przymknięte, drewniane drzwi. -Możecie je przejrzeć leżą w kartonach koło wejścia na zaplecze. 

Odwzajemniłem uśmiech i pociągnąłem bruneta w stronę wskazanego miejsca. W kartonie było pełno nowych książek. Najbardziej zaciekawiła mnie trylogia składająca się z trzech książek Juliusza Vern'a.

-"Dzieci kapitana Granta", "Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi", "Tajemnicza wyspa" -przejechałem dłonią po starannie zdobionych okładkach książek.

Wyszedłem z pokoju i podszedłem do kobiety.

-Wiedziałam, że ci się spodobają -odpowiedziała pakując mi je w papier oraz mały kartonik idealnie mieszczący trzy książki.  Jeszcze chwilę pooglądałem książki na regałach, ale w końcu Lucas'owi się znudziło i wyciągnął mnie prawie siłą na zewnątrz.

-Ściemnia się... Co powiesz na to bym cię odprowadził spaciu? -zapytał z uśmiechem brunet.

-Oni pewnie popadają w paranoje. Cały dzień mnie prawie nie było -mruknąłem pakując do torby książki i wsiadając na swojego konia. Lucas także usiadł na swoją klacz i pokiwał głową.

-Będę śmiać się gdy dostaniesz szlaban -odparł śmiejąc się. Przewróciłem oczami popędzając lekko mojego konia. W czasie drogi nie śpieszyło się nam za bardzo. Rozmawialiśmy lekko się wygłupiając. Gdy byliśmy przy zamku przycichliśmy było nadzwyczaj spokojnie.

Za to w stajni zostałem wraz z Lu otoczony przez strażników, którzy nie wyglądali na zadowolonych.

-Dobry wieczór -uśmiechnąłem się zakłopotany, jednak oni niezbyt zmienili swoje miny. Ruszyliśmy tym ponurym orszakiem nie wiadomo gdzie. Lucas wydawał się rozbawiony sytuacją, ale ja tego nie podzielałem. Gdy stanęliśmy przed drzwiami sali treningowej zmarszczyłem ze zdziwieniem brwi.

W ogromnym pomieszczeniu znajdował się Raf razem z młodymi strażnikami. Najwidoczniej mieli trening. Nie mniej na nasz widok zatrzymali się i ukłonili. No może oprócz czarnowłosego, który bez wysiłku powalił najbliższą osobę.

-Nie przerywacie chyba, że macie taki rozkaz.

-Ale to król... -zaczął jeden z jego podopiecznych.

-Nie obchodzi mnie to. -odpowiedział z groźną nutką w głosie. Wszyscy pokiwali głowami. Niebieskooki podszedł do nas. Jego twarz nie wyrażała emocji, za to w oczach błyszczało coś co zwiastowało niebezpieczeństwo. -Jak ci minął dzień Panie?

-Coś myślę, że żadna moja odpowiedź teraz mi nie pomoże -powiedziałem zauważając, że chłopak jest wyższy ode mnie na co poczułem się jeszcze bardziej zagrożony.

-Przynajmniej coś. -mruknął. Zerknął na przyglądającego mu się Lucas'a z uniesioną brwią. -Nie będę na ciebie wrzeszczeć jeśli tego oczekujesz. Wiedz po prostu, że takim dziecinnym zachowaniem szkodzisz przede wszystkim sobie.

-Niby jak? Odwiedziłem przyjaciela i byłem w księgarni...Wróciłem cały, zdrowy i żywy - odpowiedziałem.

-Podważyłeś kompetencje Juliena. Straciłeś moje zaufanie. Dorobiłeś się straży przybocznej, z której na początku zrezygnowałem. Nie wspominając o twoich rodzicach, którzy się przez cały dzień martwili. -odparł niewzruszony.

-Czyli nawet nie mogę wyjść z zamku? Świetnie - mruknąłem pod nosem. Czarnowłosy patrzył na mnie przez chwilę w ciszy aż wreszcie wzruszył ramionami.

-Tego nie powiedziałem, ale skoro tak ci na tym zależy to czemu nie. -powiedział ze złośliwym uśmiechem. Miałem ochotę walić głową o ścianę.

-Nie o to mi chodziło -warknąłem, ale od razu wziąłem duży wdech i wydech by się uspokoić. -Jeśli to wszystko pójdę już na kolacje.

-Droga wolna Wasza Wysokość. -odparł niebieskooki z lekkim ukłonem odwrócił się do młodych strażników. Dwójka z nich rzuciła się na niego na co zachichotał. Było to tak zaskakujące, że nie ruszyłem się z miejsca.

Szatyn nie wzruszony atakiem jednego z nich obezwładnił i pchnął w drugiego na co prawie się przewrócili. Na moich ustach pojawił się mały uśmiech widząc walczącego Raffaela. Wyglądał jakby tańczył między młodymi strażnikami. Czuł się jak ryba w wodzie.

Tym co mnie różniło od ojca to szybkie wybaczanie ludziom. Przed chwilą prawie zacząłem krzyczeć na mężczyznę, a teraz uśmiechałem się widząc go.

-Chodźmy Alex -uszczypnął mnie lekko w ramie przyjaciel na co dźgnąłem go między żebra. -Ał! Za co?!

-Za szczypanie władcy -pokazałem język jednak od razu opanowałem się.

Jestem w zamku. Nie powinienem zachowywać się jak dziecko.
Wyszedłem wraz z nim z sali, a za nami ruszyła piątka strażników. Najwyraźniej szatyn nie żartował. Westchnąłem kierując się w stronę jadalni. Będąc tam przywitałem się grzecznie ze wszystkimi, ale oprócz radosnej Cat nikt nie wydawał się podzielać jej entuzjazmu na mój widok. Ojciec przyglądał mi się z naganą, a matka miała smutek wypisany na twarzy.

-Witaj Lucas'ie... -przywitała się przyjaźnie z chłopakiem. -Zostaniesz może na noc?

-Jeśli tylko Alexander się zgodzi -uśmiechnął się do kobiety całują ją w dłoń, a także witają się z moim ojcem i siostrą.

-Nie mam nic przeciwko -odpowiedziałem przywołując jedną ze służek i każąc jej przygotować pokój gościnny Lucas'owi. Posiłek dzięki mojemu przyjacielowi upłynął w miarę przyjemnej atmosferze. Po nim ruszyłem do swojego pokoju wraz z nim. Siedzieliśmy w moim saloniku rozmawiając przy kieliszku wina.

-Ciekawą osobą jest ten nowy. -skomentował wreszcie Lucas.

-Denerwujący, ciekawy, przystojny, przewrażliwiony jak moi rodzice... -zacząłem wymieniać na co chłopak przerwał mi.

-Przystojny? Alexxxxx... Ty, ty, ty -pomachał mi palcem przed nosem na co prawie spadłem z fotela. -A już myślałem, że znalazłeś sobie kogoś na tych wszystkich balach które organizuje twoja rodzina.
Ci
-Osoby na balach są takie same i widzą we mnie tylko koronę. Nie chcę być widziany tylko jako władca -odparłem poprawiając się na fotelu. Ciemnowłosy przewrócił oczami z rozbawionym uśmiechem. Chwilę jeszcze rozmawialiśmy aż stwierdziliśmy, że pora iść spać.

Brunet poszedł do swojego pokoju, a ja po krótkiej kąpieli, przebrany usiadłem w łóżku. Wyciągnąłem z torby wcześniej zakupione książki i wziąłem do rąk pierwszą część.

*

Zerknąłem znad papierów na cichą postać Raffael'a stojącego obok drzwi. Od paru dni mężczyzna prawie się do mnie nie odzywał oprócz formułek grzecznościowych. Stał się on wraz z trójką ludzi moim cieniem. Nie zrobiłem kroku, o którym on nie wiedział.

W pierwszy dzień byłem nimi tak zirytowany, że moje całe opanowanie zniknęło przez co przyszedł Raffael. Nie wiem w jaki sposób, ale udało mu się mnie uspokoić. Z pięciu strażników zostało trzech oraz on. Byli bardziej dyskretni niż poprzednia piątka.

Po podpisaniu wszystkiego ruszyłem do garderoby.

-Mogę pojeździć konno czy mam to zabronione? -spytałem wychylając się zza drzwi patrząc w niebieskie oczy Raffael'a. Ten myślał przez dłuższą chwilę aż wreszcie skinął głową. Biorą to za zgodę uśmiechnąłem się znikając w pomieszczeniu i przebierając się w ubranie do konnej jazdy.

Z czarnowłosym u boku zszedłem do stajni. Chłopak podszedł do jednego z ostatnich boksów i wyszedł z niego z pięknym ogierem o ciemnej sierści. Podszedłem do swojego konia i przygotowałem go do jazdy. Widząc, że Raffael nie zrobił nic oprócz założenia uzdy posłałem mu pytające spojrzenie. Pogładził on delikatnie bok swojego konia.

-Exo jest półdziki i nienawidzi jak zakładam mu siodło więc zrezygnowałem z tego.

Pokiwałem głową ze zrozumieniem i złapałem Versa za wodze. Wyszliśmy ze stajni i dopiero na zewnątrz wsiedliśmy na konie. Ruszyłem w stronę drogi między drzewami, którą często jeździłem konno. Raffael trzymał się lekko z tyłu rozglądając się uważnie. 

Czując przyjemny wiatr na twarzy przyspieszyłem Versa. Przeskoczyłem pień drzewa, który leżał na ścieżce. Wycieczka upłynęła nam spokojnie. Tego potrzebowałem po tych dniach siedzenia w zamku. Wreszcie byłem prawie sam.

Jeździliśmy dość długo na co nie narzekałem. Do zamku wróciliśmy przed kolacją. Gdy byliśmy przy stajni jakiś strażnik zawołał Raffael'a, który zatrzymał się i poczekał na niego. Jako, że byłem ciekawy o co chodzi również stanąłem w miejscu.

-Jakiś wędrowiec przybył i żąda spotkania z tobą. -oznajmił dziwnie spięty. Na twarzy czarnowłosego odmalowało się zdziwienie. Kiwnął jednak ze zrozumieniem głową i ruszył w stronę stajni. Ściągnął uzdę Exo i po wprowadzeniu go do boksu poczekał na mnie. Wspólnie opuściliśmy pomieszczenie i ze strażnikiem skierowaliśmy się w stronę głównego wejścia do zamku. Stała tam moja straż i paru dodatkowych ludzi oraz zakapturzona postać. Gdy odwróciła się w naszą stronę zobaczyłem błysk ostrza nim ruszyła w stronę Rafa. Ten odepchnął mnie w stronę zaskoczonego strażnika.

-Kim jesteś? -zapytał unikając ciosu. Odpowiedzi nie dostał, ponieważ postać zaatakowała go z większą zawziętością niż wcześniej. Ich walka wyglądała niezwykle. Ciosy niezwykle precyzyjne i szybkie, widać że oboje wiedzą co robią. Lawirowali między sobą atakując i blokując ruchy drugiego.

Walka zaczęła się kończyć, gdy szatyn obezwładnił przybysza dociskając do ściany. Nieznajomy zaśmiał się kobiecym głosem. Raf ściągnął kaptur nieznajomego ukazując lawendowłosą kobietę. Ta posłała mu lekki uśmiech. Chłopak puścił ją robiąc krok w tył. Nie oczekiwałem, że niebieskooki pośle jej radosny, szeroki uśmiech.

-Ris... mogłem się domyśleć. -powiedział ze śmiechem. Dziewczyna kiwnęła głową, a następnie rzuciła się mu na szyje.  

-Ktoś mi wyjaśni kim ona jest? - spytałem patrząc się na parę. Ci spojrzeli po sobie i zaśmiali się. Następnie spojrzeli na mnie.

-Oh... czyli ty tak na serio. -mruknęła, na co Raf przewrócił oczami. Nie miałem pojęcia o co im chodzi, ale ta dziwna poufność między nimi mnie irytowała. Przed chwilą walczyli na śmierć i życie! A teraz co? Najlepsi przyjaciele?

-Ta istota obok mnie to Marisa. Ris oto król Alexander Ferense.

Spojrzałem się na lawendowowłosą, która nie wzruszona stała na co kolejny raz zdziwiłem się. Rafael to zauważył, Marisa również i posłała mi lekki uśmiech. Była ładna, a nawet piękna w jakiś sposób. Obcisłe czarne spodnie do końskiej jazdy i przydługa biała koszula nadawały jej niewinności. Długie lekko kręcone włosy miała splecione w warkocza, a w jasno szarych oczach ciągle widniały radosne ogniki.

-Marisa Sefferi. Była dziedziczka korony króla Mirnes. -powiedziała i zabawnie szastając peleryną dygnęła.

-Przepraszam, nie wiedziałem -powiedziałem kłaniając się jej lekko. Ta machnęła zbywająco dłonią.

-Straciłam tytuł i koronę Alexandrze. -odparła bez jakiegoś przejęcia w głosie. Wydawała się pogodzona z tym. Tęczówki koloru wieczornego nieba posmutniały po jej słowach, a na twarzy chłopaka nie było ani śladu po wcześniejszej radości. -Rafiś mam radosną nowinę. Jadąc tu zahaczyłam o dom twoich rodziców i zaprosiłam ich na za dwa tygodnie na twoje urodziny...

-Nie zrobiłaś tego... Ris przecież wiesz, że ja ich nie obchodzę. -jęknął z niezadowoleniem Rafael. Dziewczyna zaśmiała się cicho.

-Odmówili mi jednak i stwierdzili, że lepiej będzie jak przyjedziesz do domu na urządzone przez nich przyjęcie niespodziankę.

-Nienawidzę cię -powiedział lecz było to bardziej traktowane jak zwykle słowo dla przyjaciółki niż obelga. Ta nie przejęta w najmniejszym stopniu jego zachowaniem pomachała przyglądającym nam się strażnikom. -Napisze im, że jestem zajęty i się nie pojawię.  

-Nie ma mowy! Ominąłeś wystarczająco dużo swoich urodzin!

-Jedne w te czy wewte różnicy nie zrobią. -odparł z westchnieniem. Dziewczyna zmrużyła groźnie oczy i opierając dłonie na biodrach tupnęła w dziecinny sposób nogą. Wyglądało to dość zabawnie, gdy stała taka wkurzona obok przewyższającego ją o głowę Rafael'a. -Mam władce do ochrony kochanie.

-Jest mnóstwo straży co zastąpią cię... A jak nie to weźmiesz go ze sobą. Postanowione, koniec - dźgnęła go palcem w klatkę piersiową i uśmiechnęła się. -A tak po za tym co tam? 

-Żyję pomimo mojego jakże niebezpiecznego życia. Przez te pół roku co się nie widzieliśmy nic się nie zmieniło. W Gariis jest pięknie, ale brakuje jej czegoś. Nie mniej mam dla ciebie pamiątkę. A ty? W drodze do swej miłości?

-Pamiątkę?! Co to? -zaśmiałem się wraz z Raffael'em na entuzjazm Marisy. -I tak, jadę do Dominica. Zajechałam tu, gdy dowiedziałam się od twoich rodziców, a nie od ciebie, że wróciłeś i pracujesz dla króla.

-Brak czasu Ris - odpowiedział. Skierował się w stronę zamku rozganiając strażników do ich obowiązków. Szarooka popatrzyła na niego, a następnie na mnie i szybkim ruchem złapała moją dłoń i pociągnęła za nim.

-Chodźmy za tym profesjonalistą. -powiedziała z kpiną, nie mniej w jej oczach pojawiła się czułość, gdy spojrzała na stojącego w otwartych drzwiach chłopaka.

Uśmiechnąłem się do niej przepuszczając ją w drzwiach. 

Szliśmy za Raffael'em aż do średniej wielkości pokoju. Ściany w pastelowych barwach i proste łóżko z niepościeloną narzutą. Na biurku przy oknie, leżały stosy kartek. Najwyraźniej chłopak odmówił by ktoś sprzątał w jego pokoju.

Zainteresowany podszedłem do torby leżącej na fotelu koło regału z książkami. Uśmiechnąłem się na widok różnego rodzaju broni. Wyciągnąłem skórzany rulon, który był dziwnie ciężki, a po rozwinięciu ujrzałem srebrne ostrza.

-Nie uczono cię by nie grzebać w czyichś rzeczach? -usłyszałem za sobą i poczułem ciepły oddech koło ucha.

Po moim kręgosłupie przebiegł przyjemny dreszcz. 

-Uczono, ale ciekawość wygrała. 

-Żeby ta ciekawość cię kiedyś w kłopoty nie wprowadziła. -odparł wyciągając przy okazji jedno z ostrzy. Nie były to typowe sztylety. Raf obrócił je zwinnie między palcami i podniósł na wysokość moich oczu, bym zauważył jak cienkie zostało wykonane to ostrze.  -Pobłogosławiona broń. Zabójcza w odpowiednich rękach.

-Nigdy nie widziałem tak cienkiego ostrza -powiedziałem przyglądając się broni. 

RAFFAEL

Stałem za chłopakiem z lekkim uśmiechem na ustach.  Miał on rację co do wykonania. Tak cienkie ostrze nie było popularne, ponieważ zwiększało możliwość samookaleczenia przy okazji ataku. Zwiększone ryzyko było przez brak jakiego oddzielenia go od miejsca, w którym należało chwycić. Walka nimi była dość ryzykownym przedsięwzięciem.

-Ułatwia to ich ukrycie, a przy okazji są idealnie wyważone, by nimi rzucać. -odparłem. 

Białowłosy władca wręcz pochłaniał każde moje słowo gdy wyjaśniłem mu parę innych zastosowań broni w mojej torbie. Zerknąłem na uśmiechniętą Ris leżącą sobie spokojnie na łóżku. Dziewczyna posłała mi całusa.

Rozbawiony podałem Alex'owi ostrze, którym wciąż się bawiłem przez całą rozmowe i  podszedłem do drewnianej komody. Wysunąłem  jedną z szuflad i wyciągnąłem z niego skórzany woreczek, który podałem przyjaciółce. Ta z dziecinnym entuzjazmem przyjęła prezent i od razu go odpakowała. Na jej dłoni pojawił się lekko podłużny kryształ barwie jasnego różu i bieli. Był on na czarnym rzemyku.

-Podnieś go pod słońce, a zmieni zabarwienie. -podpowiedziałem z uśmiechem.

-O! Jaki cudny! -od razu założyła go na szyję i podbiegła do okna. 

Wróciłem wzrokiem do Alexandra. 

-Mogę sobie nim rzucić? -pyta. 

Widzę jak próbuję powstrzymać entuzjazm. Ris nie kłopocząc się jednak z tym bawi się swoim prezentem. Czułem się jak rodzic w czasie świąt. Kiwnąłem głową, a na usta białowłosego wpłynął radosny uśmiech. Patrzyłem jak celuje w drzwi. Gdy rzucił te, po krótkim pukaniu otworzyły się, a w nich stanął zaskoczony brunet. Miał on szczęście, że ostrze minęło go i ze zgrzytem uderzyło o ścianę.

-Dlatego czeka się na zaproszenie... -mruknęła dramatycznym głosem Marisa. Było to tak absurdalne, że zacząłem się śmiać. Czerwonooki także cicho śmiał się pod nosem podchodząc do wystraszonego piwnookiego. 

-Nic ci nie jest Julien? -spytał nie potrafiąc opanować śmiechu. Przygryzając wargę by powstrzymać śmiech podszedłem do leżącego ostrza. Alex wyciągnął ręce jak chętne dziecko. Było to w pewien sposób uroczę.

-Chcesz się przytulić, że tak wyciągasz do mnie ręce? -zapytałem przesłodzonym głosem.

-Jak dasz mi mojego nowego przyjaciela -odpowiedział nie opuszczając rąk. Zachichotałem podchodząc do niego i unosząc lekko jego podbródek by patrzył mi prosto w oczy.

-Dam ci nawet cały komplet, ale dopiero po odpowiednim treningu. 

-To kiedy zaczynamy? 

Nie spodziewałem się, że młody władca tak rozluźni się przy mnie. Od balu nie był taki wesoły, tu w ogóle nie przejmował się manierami. 

Nagle Julien przypomniał nam o swojej osobie chrząknięciem. 

-Kolacja jest gotowa.

 -Zjem później. Mam trening z Eliasem. -powiedziałem. I zerknąłem na Ris, która spoglądała na mnie z zainteresowaniem.

-Idę z tobą. -oznajmiła z uśmiechem. 

-Ja też chcę... 

Spojrzałem się na Alex'a, który oparł się o komodę.  Parsknąłem śmiechem ściągając koszule i po odsunięciu chłopaka ze swojej drogi wyciągnąłem z mebla jedną z luźniejszych koszulek. Rozważałem przez chwilę czy zgodzić się na prośbę chłopaka. Właściwie przed chwilą sam go do tego zachęciłem...

-Niech ci będzie, ale weź się przebierz. -powiedziałem i rzuciłem w jego stronę jedną ze swoich koszulek.

-No przecież wiem -uśmiechnął się biorąc ze sobą moją koszulkę.

*

Wyszliśmy na zewnątrz i skierowaliśmy się w stronę wschodniego skrzydła zamku. Tam też rozciągał się blondwłosy chłopak. Na nasz widok zatrzymał się i kiwnął lekko głową. Uśmiechnąłem się jak dumny rodzic.

-To co słodziaku, zaczynamy od biegu? -zapytałem patrząc na niego z rozbawieniem. Elias był osobą, która chętnie szkoliła się w walce, ale jeśli chodziło o okrążenia wokół zamku to potrafił mnie zwyzywać w dwóch językach w czasie wykonywania ich.  

-Ti odio <wł. Nienawidzę cię > - warknął na co jeszcze bardziej się uśmiechnąłem.

-Szybko dziś zaczynasz. -powiedziałem i wraz z nim zacząłem trucht. Chwilę później dołączył Alex i Ris. Ta dwójka nie przepuszczała, że będą musieli zrobić ponad trzydzieści okrążeń, więc dołączyli do obrażania mnie wraz z Elias'em. Nie przeszkadzało mi to, bo było to dla mnie zabawne.

Zatrzymaliśmy się wreszcie łapiąc szybkie oddechy.

-Jestem dość opanowanym człowiekiem, ale dołączę chętnie do Elias'a w obrażaniu cię -mruknął Alex.

Lekko zdziwił mnie tym, że po tak długim biegu jego oddech był co najwyżej przyspieszony, jak mój. Ris razem z chłopakiem ledwo stali łapiąc powietrze.

-Przez prawie cały bieg słyszałem z twoich ust niezbyt miłe słowa -powiedziałem do niego prostując się.

-To były tylko komentarze mówione pod nosem -wyjaśnił ściągając koszulkę. -To co teraz?

-Ris i Elias złapią oddech i zajmą się walką wręcz, a ja upewnię się, że ty będziesz umiał się posługiwać "twoim nowym przyjacielem" Wasza wysokość. -oznajmiłem przyglądając mu się z zainteresowaniem. Marisa zaczęła się śmiać po moich słowach, a gdy spojrzałem na nią spróbowała się uspokoić.

-To głupio zabrzmiało. Szczególnie, że on ściągnął koszulkę, a ty nie doceniasz kobiet. -powiedziała i trzeba było przyznać, że miała rację.

Policzki białowłosego pokryły się delikatną czerwienią na co dziewczyna jeszcze bardziej się zaczęła śmiać. Posłałem jej rozbawione spojrzenie biorąc wzięte z pokoju ostrza. Niby powinno się zaczynać od tępych ostrzy, ale jak to mówił mój nauczyciel "Wtedy się nikt nie stara, bo nie widzi zagrożenia".  Miejmy nadzieje, że i w tym przypadku to pomoże.

-Mam się obawiać o cnotę Eliasa moja droga? -zapytałem spoglądając to na nią, to na blondyna, który poszedł w ślady swojego władcy, rumieniąc się. Tym razem zacząłem się śmiać razem z przyjaciółką.

-Ja tam by powiedziała, że niech oni obawiają się o swoje cnoty przy tobie -skomentowała opanowując się. Prychnąłem na jej słowa. Nie mniej zlustrowałem spojrzeniem Eliasa.

-Słodki, ale za młody. Wybacz. A co do naszego Pana i Władcy... -odwróciłem się w jego stronę i udawanym smutkiem otarłem łezkę. -Niedostępny dla mojej napalonej duszy.

-Zrób zakazany związek! Będę miała o czym pisać! -lawendowowłosa  oparła się o Alex'a. Popatrzyłem na niego prosząc mentalnie o pomoc w tej trudnej rozmowie. Białowłosy jakby wyrwany z zamyślenia zerknął na Marise.

-Moim zdaniem to...

-Może skończymy ten temat i zaczniemy trening? -spojrzałem się w stronę Alexandra. Nie chciałem tego kontynuować. Już rozmowa z rodzicami pt. "Dlaczego nie mam dziewczyny?" była czymś trudnym i bardzo niezręcznym.

Kiwnąłem głową i podałem mu jeden ze sztyletów.

-Ris, Elias. Walka wręcz -powiedziałem do nich. Ci odeszli od nas. Wtedy też spojrzałem ponownie na Alex'a. -Za nim coś zaczniesz naucz się jak władać bronią, nie raniąc siebie. Jak widzisz oba końce ostrza są wykreowane tak by móc zadać ciężkie rany. Jeśli nie opanujesz jak go trzymać, obracać i inne takie, możesz zamiast przeciwnika zranić siebie.

-Więc jak mam go trzymać? -spytał. I tak spędziliśmy chyba z półgodziny na moim monologu i próbach Alex'a. Wbrew pozorom nie było łatwe utrzymać ostrze tak by nie zraniło ciebie ani nie wypadło podczas walki.

Wykonałem wysoki wykop. Uśmiechnąłem się z zadowoleniem na widok sztyletu wciąż będącego w dłoni białowłosego. Alex tym razem podjął się ataku na mnie co skończyło się tym, że przywitał się z bliska z ziemną. Zachichotałem przekrzywiając lekko głowę i wpatrując się w niego.

-Wygodnie się leży? -zapytałem.

-Wspaniale -odpowiedział przecierając twarz ręką. -Możemy przełożyć trening na jutro? Głodnyyy jestemm... -usiadł na trawie. Podałem mu rękę przy okazji zabierając śmiercionośne ostrze, oczywiście Alexander nie był tym zadowolony.

-Jutro mam trening ze strażnikami z nocnej zmiany. Więc chyba odpada, a teraz chodź księżniczko bo jeszcze powiesz, że cię głodzę.

-Księżniczką to jest moja siostra -prychnął. Zaśmiałem się kierując do zamku.


Rozdział 3

ALEXANDER

Wesołym krokiem kierowałem się z Marisą do stajni. Strażnicy po godzinie narzekań i gróźb wreszcie się zgodzili na krótką przejażdżkę po sadzie. Raffael zniknął parę godzin wcześniej, a Ris stwierdziła, że pojedzie po obiedzie by móc mi towarzyszyć w czasie dnia. 

-Panie i Władco chcesz się ścigać? -spytała siedząc już na swojej klaczy o jasnej sierści z ciemniejszymi plamkami.

Poprawiłem siodło na swoim koniu i spojrzałem się z uśmiechem na dziewczynę.

-Ris powiesz mi dlaczego męczysz mnie tą zbędną formułką? -spytałem ją. Ta uśmiechnęła się wesoło. -I tak. Chętnie z tobą wygram.

-Bo to zabawne i... słodko się irytujesz. -odpowiedziała popędzając konia.

-Nie jestem słodki -warknąłem przeganiając lawendowowłosą. Słyszałem jej śmiech za sobą, gdy pędziliśmy dróżką między drzewami. Kłęby kurzu unosiły się pod kopytami koni. Gdy dotarliśmy do końca ścieżki, która była prawie przy lesie zatrzymaliśmy się, by dać odpocząć zwierzakom. Marisa nie wydawała się jakoś mocno przejęta przegraną.

-Słodki, uroczy, interesujący... zwał jak zwał. -odpowiedziała wreszcie na moje wcześniejsze słowa. -Gdybym nie miała Dominica pewnie była bym w tobie mocno zakochana.

-Pochlebiasz mi tymi słowami Ris -powiedziałem. Szarooka puściła mi oczko i pogładziła grzywę swojej klaczy, która zarżała radośnie.

W drodze powrotnej rozmawialiśmy o zwykłych sprawach i było to czymś czego na co dzień mi brakowało. Nie musiałem teraz dbać o etykietę czy słodkie słówka.  Było to czymś dobrym. Do tego Marisa mimo, że znałem ją od wczoraj była idealną towarzyszką  rozmowy.

-Obrażę się jeśli nie odwiedzisz mnie w czasie drogi powrotnej -uśmiechnąłem się czyszcząc Versa i wprowadzając czarnego konia do boksu.

-Za półtorej tygodnia wrócę by zaciągnąć  Rafa do domu. Właściwie... może pojedziesz z nami? Będzie to góra pięć dni, a twój ojciec może na ten czas "przejąć" władzę. Co ty na to? Przynajmniej nie będzie mógł użyć cie jako wymówki. 

-Bardzo chętnie wyjadę na te pięć dni z zamku. Myślę, że ojciec mnie zastąpi.

-Oj Rafiś tym razem się nie wywinie. -mruknęła z satysfakcją.

*

Poprawiłem włosy i kołnierzyk koszuli, kierując się do drzwi. Otworzyłem je i zdziwiłem się lekko widząc zamiast trójki strażników samego Raffael'a opartego o ścianę. Widząc mnie wyprostował się i kiwnął mi głową z lekkim uśmiechem.

-Tęskniłeś? -zapytał, gdy ruszyliśmy korytarzem w stronę jadalni. 

-Czy ja wiem? Ris dość dobrze cię zastąpiła. No i przekonała mnie do pewnej niespodzianki. Pewnie dowiesz się na koniec o niej.

-Nie lubię niespodzianek. Odkąd znajomi umówili mnie na randkę w ciemno. Trauma do końca życia. -oznajmił skręcając w odpowiedni korytarz prowadzący na schody.

Zmarszczyłem brwi patrząc się na niego.

-Ja mam to ciągle na balach gdy rodzice na siłę każą mi kogoś poznać. Choć nie musisz się aż tak martwić. Będzie to raczej przyjemna niespodzianka.

-Każdy tak mówi słońce. -mruknął wchodząc do pomieszczenia. Przywitał się kulturalnie ze wszystkimi i zajął miejsce obok Marisy, która rozmawiała z Catherin.
   Ja usiadłem między matką, a siostrą gdyż jedynie to miejsce mi zostało by nie być za daleko od dziewczyny.

-Ris? -spojrzałem się na nią, gdy moja siostra zaczęła przedstawiać jej kolejną lalkę. Ta machnęła na mnie uciszająco ręką ku zadowoleniu małej. Najwyraźniej znalazła nową przyjaciółkę. Uśmiechnąłem się na tą myśl.

W trakcie posiłku lokaj poprosił Rafael'a o wyjście, a ten szybko opuścił pomieszczenie by spotkać się z czekającym przy wejściu strażnikiem. Był to mężczyzna w jego wieku, który czasami był w mojej obstawie. Najwyraźniej zdobył zaufanie czarnowłosego.
  Przyglądałem im się, a gdy się rozejrzałem zauważyłem, że nie tylko mnie zainteresowali.

-Że co zrobili?! -warknął z wściekłością niebieskooki, zaciskając pięści. Pierwszy raz widziałem tak widoczną złość u niego. Jego towarzysz szybko go uciszył zerkając na nas i ciągnąc go w głąb korytarza.

Spojrzałem się po wszystkich przy stole.

-Powinienem pójść za nim? -spytałem.

RAFFAEL

-...I CO TO UDOWADNIA?! W TAKI SPOSÓB CHCECIE REPREZENTOWAĆ NASZĄ WŁADZĘ?! NAPRAWDĘ?! -wrzeszczałem nie zważając na lekką chrypkę, którą już było słychać. Wpatrywałem się w grupę poobijanych, miejscami zakrwawionych osób ze wściekłością. Już dawno się tak na nikogo nie darłem jak na nich.

-To nie tak... -odezwał się jeden z nich. Spojrzałem na niego z mordem w oczach i podszedłem bliżej niego.

-A jak do kurwy nędzy?! -ryknąłem mu prosto w twarz. Mężczyzna zbladł ledwo zauważalnie i przełknął nerwowo ślinę.

-Czemu zdzierasz sobie głos na moich strażników? -usłyszałem głos Alexandra, który najwidoczniej przed chwilą przyszedł. -Złość piękności szkodzi.

Co zabawne nikt nawet nie drgnął na jego widok. Najwyraźniej nie chcieli się bardziej narażać.

-A może mam przyklasnąć takiemu zachowaniu? -syknąłem. Miałem wielką ochotę uderzyć kogoś z nawału złości.

-Co takiego złego zrobili? -spytał opierając się o ścianę.

-Młodzi wyszli do miasta i upijając się w trzy dupy narobili bajzlu, a ich STARSI koledzy zamiast zabrać ich do zamku na spokojnie, to dali się sprowokować do bójki na ŚRODKU PIEPRZONEGO MIASTA.  

-Więc powiedz mi dlaczego krzyczysz tylko i wyłącznie na młodych? Skoro w twoim wytłumaczeniu, to starsi dali się sprowokować i nie pomogli młodszym. Po drugie co starsi robili na mieście bez jakiejkolwiek rozmowy ze mną? Jakby nie patrzeć to STARSI SĄ GŁÓWNĄ STRAŻĄ, a młodzi jedynie mają tak zwane 'praktyki' pozwalające im na opuszczanie zamku -jego głos z każdą chwilą nabierał na sile. -Bójek nie będę lekceważyć, szczególnie mojej straży.

-I dziwisz się, że ja wrzeszczę. -mruknąłem zaciskając pięści jako próbę poskromienia swojego temperamentu -Książę się rozejrzy i zauważy, że tu są osoby w różnym wieku.

-Więc kto dał im pozwolenie na wyjście? -spytał biorąc parę wdechów i wydechów.

-Matka Boża Miłosierna. Jeśli nie mają służby nie muszą przebywać na zamku. -odparłem chłodnym tonem. Przypatrując się im wszystkim. Widząc ich twarze czułem przemijającą złość i zawód ich zachowaniem. Oczekiwałem więcej od ludzi, którzy chcą chronić władce. Biało włosy chyba chciał coś powiedzieć, ale mu przerwałem. -Alex wystarczy.

-Nie. Oni nie wpłynęli swoim zachowaniem tylko na swój honor, lecz także na honor mojej rodziny. Cudowne plotki na temat głupiutkiego króla, który nawet straży nie umie upilnować, a co dopiero państwo.

-Możesz być władcą, ale to ja jestem ich szefem. -powiedziałem kładąc mu dłoń na ramieniu w uspokajającym geście. Następnie odwróciłem się gwałtownie do grupki ludzi. -Mam nadzieje, że zrozumieliście coś z moich wrzasków. I wyciągniecie naukę z tego co was teraz czeka. Każdy z was zostanie ukarany. Tracicie również wszelkie przywileje na czas nieokreślony. A jeśli takie zachowanie się powtórzy... to lepiej spakujcie się i ucieknijcie zanim się o tym dowiem.

-Tak jest!

-A teraz ci z jakimiś poważniejszymi urazami zostają, a ci powiedzmy, że zdrowi przynoszą mi potrzebne rzeczy do opatrzenia ich kolegów. -oznajmiłem.

Spojrzałem się na białowłosego, któremu prawie łzy zebrały się w oczach. Rubinowe oczy młodego władcy spotkały się z moimi na co posłał mi wymuszony uśmiech
.
-To nic. Po prostu mnie to przerasta... -westchnął cicho wychodząc z sali. Przymknąłem oczy wzdychając, a następnie zabrałem się za sklejanie tych idiotów w całość.
  Pomagałem jednemu z ostatnich słuchając cichych rozmów reszty. Co dziwne wszyscy zostali i wydawało się, że docierało do nich co zrobili. Spojrzałem na swoje zakrwawione palce, a następnie w oczy chłopaka, który miał cięcie na ramieniu.

-Na dniach w mieście ma się rozejść plotka, że zrobiliście to przeze mnie. Nowy szef i te sprawy. Postarajcie się z jakąś ładną historią. -powiedziałem po zakończeniu opatrywania. Wydawali się zdziwieni lecz nie sprzeczając się potaknęli. Pozwoliłem im się rozejść, sam kierując się do kuchni, gdzie poprosiłem  dzbanek gorącej czekolady i coś słodkiego do tego. Następnie poszedłem do swojego pokoju, gdzie umyłem się i przebrałem. Z lekko wilgotnymi włosami i niedopiętą koszulą zabrałem tacę z kuchni i ruszyłem w stronę sypialni władcy.

Po krótkim pukaniu wszedłem do środka i od razu skierowałem się przez salonik do sypialni
.
-Alex? -uchyliłem drewniane drzwi jego sypialni i zobaczyłem białowłosego wycierającego łzy z policzków.

-Coś się stało? -spytał poprawiając się na łóżku. Podszedłem do biurka, na którym położyłem tackę i nalałem do kubka ciepłego napoju. Podałem go chłopakowi, a talerz z ciastkami wylądował na szafce nocnej.

-Naprawdę pytasz się czy coś się stało? -zapytałem siadając obok niego.

-Więc chcesz mi powiedzieć, że przyszedłeś tu dla mnie?

-Nie. Przyszedłem do twojej sypialni myśląc, że znajdę wróżkę chrzestną. A to były podarki by mnie nie zabiła. -powiedziałem z ironią. Wpatrując się w bladego chłopaka o lekko zaczerwienionych oczach. -Nikt nigdy nie zrobił czegoś dla ciebie słońce? 

-Nie sądzę -mruknął cicho przybliżając do ust kubek. Siedzieliśmy dłuższy moment w absolutnej ciszy.

-Chcesz się może wygadać? Czasami to pomaga... 

-Jak mówiłem przerastają mnie niektóre sytuacje. Dochodzi do tego to, że jestem dość emocjonalny co nie ułatwia mi niczego. Po prostu chciałbym niekiedy być w wieku mojej siostry, móc odwiedzać przyjaciół kiedy chcę, nie mieć żadnych obowiązków prócz ładnego wyglądu i podbijania serc wujów i ciotek. 

-Ale nie jesteś. Jesteś młodym władcą, który swoimi działaniami ma przekonywać do siebie poddanych. Masz wygląd, władzę i odpowiedzialność. Z jednej strony może masz rację jest to życie pełne wyrzeczeń i obowiązków, ale powinieneś nauczyć się czerpać jak najwięcej korzyści. -mówiłem spokojnym głosem przyglądając się białowłosemu. Odgarnąłem mu zabłąkany kosmyk włosów z czoła. -Na sali powiedziałeś o honorze rodziny i słabym władcy. Wiesz skąd się to bierze? Większość królów zapomina, że głosem ich państwa i ich największą siłą są zwykli ludzie. Kochany co ty miałeś stracić jak przy swoich ucieczkach chodziłeś z przyjacielem po mieście, korzystając z chwilowej wolności? Unikałeś w jakiś sposób swoich ludzi. 

-Ja... 

-Zawsze jesteś wolny. Stoisz ponad wszystkim. Można się pokusić o stwierdzenie, że to ty jesteś prawem tego państwa. Nikt ci nie zabierze czegoś, czego nigdy ci nie zabrano. Na początku zabroniłem ci nie samego wyjścia z zamku, a opuszczenia go bez ochrony i poinformowania kogoś o tym.

Młody władca oparł swoją głowę o moją klatkę piersiową porywając jedno ciastko z talerza. Wyglądał uroczo siedząc tak przy mnie. 

-Nigdy nie myślałem o tym w taki sposób.

-Skupiłeś się na negatywach takiego życia.  -odparłem z prostotą. Czułem ciepło ciała chłopaka przyciśniętego do mnie. -Spróbuję załatwić pewną wizytę, która będzie plusem dla ciebie od ludzi.

-Dziękuję -powiedział odkładając kubek i kładąc głowę na poduszkę. Uśmiechnąłem się lekko wstając. Zebrałem rzeczy i spojrzałem na białowłosego. Skłoniłem głowę w wyrazie szacunku.

-Po to jestem. Aby ci służyć. -odpowiedziałem puszczając mu oczko i przechodząc do części salonowej. -Śpij dobrze Alexandrze.


Wyszedłem na korytarz i skierowałem się do kuchni by odłożyć naczynia.
Jako, że nie byłem jakoś bardzo śpiący postanowiłem wyjść na zewnątrz i przejść się po terenie by sprawdzić strażników.
   Chłodny wiatr sprawił, że lekko zadrżałem. Przymknąłem oczy ciesząc się tą porą dnia. Niebo było dzisiaj czyste, a miliony świetlnych punkcików świeciło wraz z niepełnym księżycem lekką poświatą. Wszystko było ciche i spokojne, tylko od czasu do czasu poruszane wiatrem.
Przeciągnąłem się i ruszyłem do pierwszego punktu, w którym miał się pojawiać strażnik.

*

Poprawiłem pozycję Eliasa i odsunąłem się. Ten zerknął na mnie i wykonał rzut. Srebrne ostrze błysnęło w słońcu i wbiło się w swój cel. Podszedłem do tarczy sprawdzając jak daleko od środka znajduje się sztylet.

-Brawo. Wprawiasz się.

-Nadal nie trafiłem w środek? Przecież rzucam prawidłowo!

-Przymykasz jedno oko młody. To twój błąd. I za bardzo przechylasz się do przodu. To prawie tak jakbyś strzelał z zamkniętymi oczami. Chodź byś wcześniej wycelował i zamknął tylko oczy, nie trafisz w środek.

—Ciągle popełniam te głupie błędy -westchnął. Spuścił głowę jakby pokonany i przekonany o porażce. Podszedłem do niego i chwyciłem jego podbródek. Widziałem smutny błysk w jego oczach. Posłałem mu pokrzepiające spojrzenie.

-Nawet najlepsi popełniają błędy. To one nas uczą Elias'ie.

-Ale żeby aż tyle? Eh... Panie, księżniczko Catherine - skłonił się w stronę idących postaci. 

-Eliasie, Raffaelu - przywitał się z nami białowłosy. 

-Hej Rafii! - podbiegła do mnie mała szatynka. Klęknąłem obok niej z lekkim uśmiechem, przeczesując włosy.

-Witaj księżniczko. -przywitałem się z nią. 

Spojrzałem się na białowłosego. 

-Gdzie idziecie? -spytałem Nie widząc nikogo że straży. 

-Kwiatuszki do herbatki zrywać -uśmiechnął się Alex.  -Mam zaproszenie na Wielkie Herbatkowe Przyjęcie Księżniczki Cathi.

-To wam nie przeszkadzamy. Miłego dnia. -powiedziałem podając Eliasowi długie sztylety. Ten posłał mi lekki uśmiech i ustawił się w odpowiedniej pozycji. Byłem zadowolony z tego, że bez żadnego ostrzeżenia zaatakował mnie i zmusił do obrony.

-Nie zabijcie się... -mruknął Alexander nim wraz z siostrą skierował się w stronę ogrodów. Zaśmiałem się i odpowiedziałem na atak blondyna.
Wymienialiśmy między sobą ciosy, które w zależności od reakcji trafiały drugiego albo i nie. Po piętnastu minutach udało mi się podciąć chłopaka i przystawić mu jeden ze sztyletów do szyi.

*

-Dziwię się, że zdobyłeś tak szybko zaufanie Alexandra. Xav prawie pracował na to cały rok... Lubiszz go co niee? -chłopakowi odkąd wróciliśmy do zamku nie znikał z twarzy uśmiech.

-Zachowujesz się dziecinnie. Tak, można powiedzieć, że go lubię... -odpowiedziałem wygodnie układając się na kanapie. Blondyn usiadł obok mnie z radością w swoich szarych oczach.

-Wiesz, nasz młody władca jest dość przystojny. Aż szkoda, że jest królem.

-Yhymm... -mruknąłem przymykając oczy. -Nie patrzę jednak na ludzi w taki sposób. Już raz się sparzyłem na ładnej buzi i pięknych słówkach.

Spojrzał się na mnie z ciekawością.

-Opowiedz o tym -uśmiechnął się siadając do mnie twarzą. Zerknąłem na niego. Na następnie podciągnąłem pod siebie nogi.

-Miałem osiemnaście lat. Wróciłem akurat z wycieczki w góry. Do miasta, w którym mieszkałem wprowadził się nowy chłopak. Starszy, przystojny i z pozoru idealny... Okazało się, że mamy wspólnego przyjaciela więc moglem go widywać częściej. -na moje usta wpłynął smutny uśmiech, na wspomnienie swojej głupoty.

-Co się stało? Skoro wydawał ci się taki idealny...?

-Chciał się tylko zabawić, spróbować czegoś nowego. Starał się jak mógł by zaciągnąć mnie do łóżka, a gdy mu się to udało wszystko prysło jak bańka mydlana. By było zabawniej dowiedziałem się, że mój przyjaciel o wszystkim wiedział i cała grupa obstawiała ile Victor'owi zajmie namówienie mnie na pójście na całość.

-Dupki -warknął. -Powiedz, że przynajmniej temu całemu Victor'owi przywaliłeś?

-Wyjechałem na prawie dwa lata. -odparłem odwracając wzrok od jego zaskoczonej twarzy.

-Po tobie nie spodziewałem się ucieczki. -posłałem mu krzywy uśmiech. Nie dziwiłem się mu.

-Każdy z nas coś ukrywa.

-Skończymy ten głupi temat... Zepsułem ci humor?

Westchnąłem kręcąc głową i wstałem. Nie miałem już na nic ochoty dzisiaj. Te wspomnienia nie był najlepszym co miałem i teraz straciłem cały dobry humor. Spojrzałem na blondyna posyłając mu sztuczny uśmiech.

-Wychodzę z zamku, jakby ktoś mnie szukał to wieczorem powinienem być z powrotem.

*

Oparłem głowę o stół. Czułem pulsujący ból, który był lekko znieczulony przez alkohol. 

-Hej - usłyszałem jakiś przyjemny dla ucha głos. Podniosłem wzrok na opalonego chłopaka o pięknych zielonych oczach. Mrugnąłem szybko by odpędzić zamroczenie. Chłopak posłał mi szeroki uśmiech, na który odpowiedziałem.

-Witam. -odpowiedziałem opierając głowę na dłoni. Wpatrywałem się w niego czekając na jego ruch. Nie spodziewałem się tego, że zostanę bez pytania pociągnięty na miejsce dla tańczących. Nie mniej pozwoliłem mu na to. Kusiło mnie by dać się ponieść chwili dlatego też wypiłem więcej alkoholu z nim, a gdy zaciągnął mnie do jakiegoś ciemniejszego kąta i pocałował nie narzekałem.
W jakiś sposób brakowało mi tego uczucia.

Jego usta zjechały na moją szyję, a dłonie powoli rozpinały moją koszulę. Mruknąłem, przymykając oczy, gdy ten zaczął robić mi malinkę na szyi. Moje ręce błądziły pod jego koszulką gładząc lekko skórę. Poczułem jak chłopak zaczyna majstrować przy moich spodniach i było to jak zimny prysznic. Uczucie przyjemności zniknęło. Ten gest wystarczył bym wiedział, że nieznajomemu zależy tylko na moim ciele i wykorzystaniu go.

Chciał iść na całość, a nawet nie znaliśmy swoich imion. Nic o sobie nie wiedzieliśmy. Po prostu definicja seksu bez zobowiązań.

Odepchnąłem go od siebie i zauważyłem błysk zaskoczenia w jego oczach. Z ust zniknął uśmiech.

-Przestań się opierać. Spodoba Ci się - mruknął mi do ucha przegryzając je. Powstrzymałem się przed wyciągnięciem broni i kopnąłem go między nogi, a następnie uderzyłem go w nos. Ten skulił się ze łzami bólu w oczach i trzymając się za twarz. Ominąłem go i lekko niepewnym krokiem skierowałem się w stronę wyjścia.

*

Spojrzałem z obrzydzeniem na malinkę na szyi. Schyliłem się, by ochlapać twarz zimną wodą. Nie przejmowałem się założeniem ubrania, więc w samej bieliźnie wróciłem do łóżka. Nie miałem ochoty dzisiaj opuszczać pokoju. Czułem się brudny po tym co się stało w klubie.

Była już pora śniadania, a może późniejsza? Nie obchodziło mnie to. Owinąłem się kocem i zamknąłem oczy. Przyjemna cisza kołysała mnie do powrotu w ramiona Morfeusza. Z tego stanu wyciągnęło mnie pukanie.

Obróciłem się na brzuch i schowałem twarz w poduszkę. Okryłem się cały kocem i spróbowałem zignorować irytujący dźwięk, który powiększał mój ból głowy. Uwielbiajmy przypomnienie dnia poprzedniego, czyli kaca. Tym razem nie tylko alkoholowego, ale i moralnego.

-Raf? -usłyszałem znany mi głos władcy na co westchnąłem. -Coś się stało?

Odkryłem kawałek koca by zobaczyć zmartwione czerwone oczy Alex'a.

-Czuję się świetnie Wasza Wysokość. -z łatwością skłamałem. Nie podnosząc się z łóżka. Było mi zbyt wygodnie.

-Nie możesz sobie od tak nie przychodzić na posiłki. Martwiłem się, że coś się stało -powiedział jakby zły, ale jego martwiące się oczy nadal wpatrywały się we mnie. Nie mogąc znieść tego wzroku wtuliłem się w poduszkę.

-Mogę robić co chcę... -wymamrotałem w poduszkę.

-Owszem. Ale mogłeś kogoś powiadomić o tym, że nie przyjdziesz na  kolację ani śniadanie -mruknął. -A tak serio...Co się stało?

-Elias i strażnicy wiedzieli, że mnie nie będzie do wieczora. -odparłem ignorując ostatnie pytanie. Przeturlałem się na plecy i usiadłem, opatulając się kocem by nie było widać czerwonego śladu na szyi.

Białowłosy prychnął zły i dźgnął mnie w brzuch palcem.

-Nie odpuszczę ci. Nie dość, że wyglądasz jakbyś miał kaca to w dodatku jakbyś umarł i zmartwychwstał.

-Nie masz jakiegoś spotkania? Papierów do wypełnienia? Chyba, że nachodzenie prawie nagiego człowieka to jakieś nowe arcy ważne zadanie -mój ton głosu wydawał się szorstki, a słowa miłe nie były. Pięknie, pomyślałem drapiąc się po karku.

Chłopak zacisnął usta w wąską linię i wstał.

-Nie, to nie -warknął wychodząc. Westchnąłem opadając na poduszki. Przetarłem dłonią twarz, a następnie sturlałem się z łóżka. Bolesny upadek lekko mnie otrzeźwił i pomógł mi znaleźć siły by wstać. Spojrzałem niezadowolony na słoneczną pogodę. I skierowałem się do łazienki.

Po szybkim lodowatym prysznicu stanąłem przed szafą. Ignorując koszule zerknąłem na czarny golf. Do tego tego samego spodnie i oficerki. Po wzięciu broni i przeklęciu pogody wyszedłem z pokoju. Błogosławiłem cisze korytarzy.

Po paru minutach znalazłem się w kuchni. Było tam parę służących, którzy najwidoczniej sprzątali po śniadaniu, które ominąłem. Skrzywiłem się na te głośne dźwięki. Wypiłem kubek wody i wziąłem sobie talerzyk ciasteczek w ramach posiłku.
   Wróciłem na korytarz i skierowałem się w nieznanym kierunku.

-Raf? -usłyszałem za sobą i spojrzałem na Marcello, który wpatrywał się we mnie ze zdziwieniem. Posłałem mu pytające spojrzenie jedząc ciastko. -Nie za gorąco ci w tym stroju?

-Nie powinieneś towarzyszyć królowi? -zapytałem w odwecie, gdy ten podszedł bliżej i zabrał mi ciastko. Podciągnąłem rękawy golfa, bo chłopak mnie zatrzymał w jednym z bardziej nasłonecznionych miejsc.

-Jest z Julien'em przed zamkiem. Na mnie nakrzyczał, że mam zająć się kimkolwiek tylko nie nim.

-Ugh mów ciszej. -mruknąłem i pociągnąłem go w stronę wyjścia. Muszę przeprosić chłopaka zanim o wrzeszczy kogoś innego.

-Czy ty masz kaca? -zapytał mój zastępca. Wydąłem wargi i kiwnąłem lekko głową. Mężczyzna zaśmiał się i wydawało się, że jego humor się polepszył. -Co zamierzasz zrobić?

-Przeprosić go -mruknąłem jakby do siebie by lepiej sobie to uświadomić.

-A to twoja wina, że jest taki zły? Coś ty mu powiedział? Alex'a jest dość trudno wyprowadzić z równowagi.

Nie odpowiedziałem ponieważ zdążyliśmy dojść do drzwi, które Marc otworzył, a jasne światło sprawiło, że miałem ochotę umrzeć. Dodajmy do tego czarne ubranie z długim rękawem i mamy zgon na miejscu. Po zmrużeniu oczu rozejrzałem się za białowłosym, którego jasne włosy w tym słońcu również były idealnie widoczne.

-Do boju szefie.

-Jeszcze słowo, a zginiesz na miejscu. -jęknąłem, na co chłopak zaczął się śmiać skierowaliśmy się w stronę Alex'a i zdziwionego Juliena, który podszedł do naszej dwójki.

-Nie jest ci gorąco  szefie? -zapytał, a Marcello znowu dostał napadu radości.

-Tak jest mi gorąco. -warknąłem zirytowany lekko mrużąc oczy na natężenie światła.

Spojrzałem się na Alex'a, lecz ten specjalnie ignorował mnie. Wstał z trawy i jakby nigdy nic ruszył truchtem przed siebie. Julien jęknął i ruszył za nim.

-Przynajmniej nas nie okrzyczał.

-Trzymaj ciastka i módl się bym nie umarł w tym słońcu. -powiedziałem i pobiegłem za władcą. Uwielbiałem czarne ciuchy, ale dziś były prawdziwym przekleństwem. Dogoniłem ich po chwili. Julien został lekko w tyle chcąc dać nam najwyraźniej trochę prywatności. Alexander wciąż mnie ignorował i nawet przyśpieszył. To będzie ciężka rozmowa, pomyślałem na nowo z nim równając. -Przepraszam. Nie powinienem być takim dupkiem, ale... wczoraj coś zrobiłem i chyba odreagowałem na tobie. I miałeś racje w swoim monologu, że wyglądam jak zakacowany trup, bo mam kaca, a to słońce nie pomaga. Przepraszam.

-To i tak nie jest wytłumaczenie by zachowywać się jak dupek. Zaufałem ci, wygadałem się, a nawet zacząłem traktować cię jak przyjaciela. Ja nawet martwiłem się o ciebie bo nie byłeś na głupim śniadaniu. A co za to dostałem? Ociekające kpiną komentarze i zero wdzięczności.

-Można powiedzieć, że odwykłem od troski innych. A nawet od relacji przyjacielskich. Zrozum, że nie pozwoliłem od pewnego czasu podejść tak blisko. -odpowiedziałem cichszym tonem. Sam przed sobą zawsze udawałem, że jest dobrze. Nie chciałem zaakceptować, że mogłem się czegoś obawiać. A tak właśnie było. Bałem się bliższych relacji. Ponownego zranienia. Zatrzymałem się w miejscu.  -Po prostu przepraszam...

Odwróciłem się i ruszyłem już normalnym krokiem w stronę zamku.

-Poczekaj -usłyszałem chłopaka na co zatrzymałem się i odwróciłem w jego stronę. Stał tuż obok mnie z opuszczoną głową. -Nie powinienem tak naciskać w tej idiotycznej sprawie. To twoje życie... -poczułem jak jego ciepłe ramiona obejmują mnie, a jego czoło opiera się o moje ramie.

-Alex tak nie wypada. -mruknąłem stojąc w miejscu  i nie wiedząc co zrobić.

-Już dawno przestało mnie obchodzić "co wypada, a co nie" -lekko odsunął się spoglądając na mnie. -Potrenujemy dziś?

-W tym słońcu? -zapytałem. Oni chcą bym umarł. Upieczony przez swoje błędy.

-Możesz się przecież przebrać w coś nie przyciągającego słońca, albo ściągnąć koszulkę...

-Niby mogę... -mruknąłem myśląc nad swoją przegraną. A wystarczyło by nie upić się i nie ulegać jakiemuś dupkowi, a moja szyja nie miała by na sobie śladów wieczoru.

-Julien, masz jak na razie przerwę -powiedział białowłosy do strażnika. I tyle z biegów, pomyślałem gdy skierowaliśmy się do punktu wyjścia. Marcello stał pod drzewem zajadając jedno z ostatnich ciastek. Widząc mój wzrok uśmiechnął się.

-Dbam o twoją linie. -odparł robiąc krok w tył gdy chciałem zabrać mu pozostałości smakołyków. Słysząc te słowa stanąłem w miejscu z niedowierzaniem.

-Że niby jestem gruby? -zapytałem unosząc brew. Słyszałem za sobą tłumione śmiechy, ale je ignorowałem koncentrując się na ciemnowłosym.

-Nie, ale możesz być! -powiedział z przejęciem i zrobił nieszczęśliwą minkę, gdy zabrałem jedno ciastko z talerzyka.

-Zniosę to.

-Ale twoje fanki tego nie zniosą  szefie! -zaśmiał się chowając za lekko zdezorientowanym Alex'em. Zignorowałem ich wpakowałem sobie całe ciastko do ust i ściągnąłem golf mając już po prostu dość tego piekielnego gorąca. Usłyszałem gwizdnięcie Marco.  -Jakie pijawki cię zaatakowały? Groźne skubane musiały być...

Na te słowa aż zakrztusiłem się ciastkiem. Zdobyłem się tylko na sięgnięcie po sztylet ukryty w cholewce buta i wycelowanie w chłopaka.

-Bo będziesz moją osobistą tarczą.

-Podziękuję. Do zobaczenia czy coś -uśmiechnął się szybkim krokiem odchodząc. Prychnąłem chowając z uśmiechem ostrze.

-A teraz pytanie dnia. Co chcesz trenować?

ALEXANDER

Nie musiałem długo się zastanawiać gdyż od początku chciałem nauczyć się posługiwania tymi dziwnymi ostrzami mężczyzny. W dodatku perspektywa dostania ich dodawała mi motywacji w nauce.

-Walka na ostrza -ukazałem swoje ząbki w uśmiechu i poprawiłem wpadające mi do oczu kosmyki włosów. Mężczyzna zaśmiał się wyjmując po dwa ostrza każdego buta. Stwierdzam, że też chce takie buty, oczywiście z bronią w komplecie.

Myślałem, że od razu dostanę broń do ręki, ale niebieskooki miał chyba inne plany.

-Uczyłeś się kiedyś walki ze sztyletem w ręce? -zapytał perfidnie bawiąc się ostrzami. Wydawał się nieprzejęty możliwością zranienia.

-Podstawy i tylko wyłącznie takim zwykłym, nudnym -mruknąłem przypominając sobie nudne treningi z pewnym dziwnym staruchem wymądrzającym się czego on nie umie. Zdecydowanie wolałem Raffael'a. Szczególnie, że aktualnie bez przeszkód mogłem się wpatrywać w jego nagi tors.

-Chyba obawiam się po takiej odpowiedzi dać ci walczyć taką bronią. A nie... jednak nie. -powiedział podając mi dwa ostrza.

-Bądź zawsze moim nauczycielem! -uśmiechnąłem się i wręcz podskoczyłem z radości.Ciemno niebieskie tęczówki spojrzały na mnie z rozbawieniem.

-Zapamiętaj najważniejsze. Stosuj walkę wręcz tylko w ostateczności, gdy nie możesz trzymać przeciwnika z dala od siebie. Taka walka jest bardziej niebezpieczna nawet od wali na miecze, ponieważ utrzymujesz czynny kontakt z wrogiem. Nic was nie dzieli. -mówił okrążając mnie. W ten sposób udało mi się zobaczyć czarny zarys na jasnej skórze. Czyżby chłopak miał tatuaż? Zauważyłem również wystający zza pasa pistolet. Byłem ciekawy ile broni ma przy sobie chłopak.

Poprawiłem swoją pozycję by w razie czego odbić atak lub zrobić unik. Poruszałem się płynnie utrzymując przestrzeń między mną, a mężczyzną. Przeszedł mnie dreszcz emocji gdy chłopak szybko zaatakował. Uciekłem kawałek w bok przechodząc do ataku. Długo nie wytrzymałem atakując i przeszedłem do obrony.

-W takiej walce liczysz na szczęście albo że twój przeciwnik jest gorszy od ciebie. Musisz też pamiętać by wykorzystać każdą możliwość przewagi. W czasie prawdziwej walki na szali stoi twoje życie. -powiedział ze śmiertelną powagą. Nie oczekiwałem, że przerzuci jeden sztylet do drugiej ręki i mnie połaskocze. Zacząłem się śmiać, a następnie poczułem jak lecę w tył. Puszczając szybko ostrza chwyciłem ramię zaskoczonego szatyna i wraz z nim poleciałem na ziemię. Usłyszałem jego jęknięcie obok ucha na co przeszył mnie dreszcz. Gdy ten się podniósł siadając na moich udach zauważyłem krew na jego wardze, którą po chwili zlizał czubkiem języka. 

Chciałem coś powiedzieć. Cokolwiek, lecz jego oczy, twarz, ciało nie pomagały mi w tym. Zacząłem tracić oddech, a moje policzki pokryły się rumieńcami. 

Oddychaj Alex!  Upomniałem sam siebie i skoncentrowałem swój wzrok na chmurce, która znajdowała się odpowiednio daleko bym nie patrzał na przystojnego mężczyznę.

-Cóż tego się nie spodziewałem. -mruknął wstając. Ja wciąż jednak leżałem próbując nakierować swoje myśli na jakiś neutralny tor. Słysząc zgrzyt trącego metalu zerknąłem w odpowiednim kierunku by zobaczyć podrzucającego ostrza chłopaka. Ten zerknął na mnie. -Wstajesz czy zamierzasz spędzić na ziemi  resztę życia?

-Em... Wstaje. 

Odpowiadam jakże mądrze podnosząc się do pionu. 

Nigdy nie czułem się tak przy kimś. To dziwne uczucie gdy traci się oddech, unika się wzroku i czuję motyle w brzuchu. 

-Spróbujemy czegoś innego. -powiedział rzucając ostrza na ziemie i podchodząc bliżej. -Będę próbował się zaatakować. Bez broni. Ty musisz wychwycić każdą minimalną wskazówkę jak cię zaatakuję. Każdy wykonuje coś co zdradza jego ruch.

-Yhym... -kolejny raz karcę się w myślach za to jak się zachowuje. Chwilę później poczułem uderzenie w ramię. Spojrzałem na chłopaka starając się postąpić wedle jego słów i coś zauważyć lecz przez kolejne minuty nic nie zauważyłem, przez co byłem z lekka obolały chociaż Raf nie wkładał całej siły w ciosy. Wreszcie się zatrzymał.

-Chyba na dzisiaj zakończymy. -powiedział przeczesując włosy i ścierając pot z twarzy. 

-Dobrze —westchnąłem. Czarnowłosy podniósł ostrza i z lekkim uśmiechem spojrzał na mnie. Podniósł cztery srebrzyste noże  na wysokość moich oczu.

-Korzystaj mądrze.



piątek, 29 lipca 2016

Rozdział 1

ALEXANDER


Stałem jak zawsze z rodzicami i siostrą na przeciwko gości. Powitałem ich wszystkich, a po krótkim toaście i wróciłem do przyglądania się przybyłym osobą. Jak zawsze chciałem najszybciej uciec stamtąd. Po długich namowach mojej siostry zatańczyłem z nią, przez co jeszcze parę innych osób porwało mnie do tańca.

Zmęczony uciekaniem przed obcasami jakiejś dziewczyny usiadłem na jednym z wielu krzeseł po bokach sali. Chwilę później czarnowłosy młodzieniec podał mi kieliszek z winem, a następnie stanął obok mnie skanując czujnym wzrokiem tłum.
Lekki uśmiech samoistnie wpłynął na moje usta. Upiłem łyk napoju, zerkając na mężczyznę, który po dłuższej chwili wreszcie spojrzał na mnie.

-Czyżby wasza Królewska Mość miała już dosyć tego przyjęcia? -zapytał z błyskiem rozbawienia w oku.

-Mów mi po prostu Alexander -odparłem. -I trafiłeś w sedno sprawy.

-Ależ to nie wypada bym ja zwykły pył u twych stóp mówił ci po imieniu. -oburzył się mężczyzna. Parsknąłem na jego słowa śmiechem. Ten jednak dalej próbował zachować powagę na twarzy, gdy zerknął na spoglądające w moją stronę młode kobiety. -Idź do nich słońce. Za jakiś czas znajdę ci wymówkę byś mógł pokojowo opuścić tą salę.

-A mogę poznać imię pyłu u mych stóp? -z uśmiechem wstałem odkładając już pusty kieliszek. Ciemnowłosy posłał mi tajemniczy uśmiech.

-Nie zawracaj sobie głowy takim szczegółem. Idź poznać księżniczkę swojej bajki. -odparł wycofując się. Przez chwilę stałem w miejscu, przyglądając się poczynaniom mężczyzny. Ten podszedł do jednego ze strażników, który na jego widok wyprostował się i zasalutował z uśmiechem. Nieznajomy pokręcił głową i coś do niego powiedział, a ten zerknął na mnie i kiwnął głową.

Ciemnowłosy ruszył w stronę wyjścia z sali. Pytanie kim jest wyraźnie migotało w moim umyśle. Był elegancko ubrany, w czerń, a na dłoniach miał rękawiczki. Przy pasie zauważyłem również ukrytą broń. Jego strój różnił się od tych wszystkich szlacheckich ubrań, które wręcz ociekały bogactwem. U niego była to po prostu czysta elegancja.

Wróciłem wzrokiem na osoby bawiące się na parkiecie. Mnóstwo roześmianych dziewczyn w barwnych, ładnie zdobionych sukniach oraz pełno chłopaków w moim wieku lub młodszych.

*

Zakończyłem taniec z jakąś uroczą brunetką. I wraz z nią skierowałem się do stołu z poczęstunkiem. Ona odeszła w stronę przyjaciół, a ja sam z zimnym napojem w dłoni zacząłem się przechadzać po sali. Kilka razy spotkałem swoich rodziców, rozmawiających ze starszymi  gośćmi. W tłumie też czasami odnajdywałem swoją siostrę, biegającą z resztą dzieci.

Byłem już znudzony monotonią tego wszystkiego, gdy zauważyłem że nieznajomy wraz z jednym ze strażników rozmawia z moją matką. Ta z lekkim uśmiechem pokiwała głową i przekazała mu zasypiającą powoli Catherin.

Napotkałem wzrokiem ciemno niebieskie oczy mężczyzny, na co ten uśmiechnął się w moją stronę. Podszedł on do mnie wykonując lekki ukłon, po podaniu mojej siostrzyczki jej osobistemu strażnikowi.

-Wasza Wysokość. Mogę prosić o rozmowę na osobności? Pański ojciec powinien za chwilę dołączyć.

-Oczywiście -odpowiedziałem formalnym tonem spoglądając na matkę. -Miłej zabawy.

Wraz z mężczyzną wyszedłem na korytarz. Tam on się zatrzymał  i zerknął na strażników. Ci kiwnęli mu z szacunkiem głowami. Nie rozumiałem tej dziwnej reakcji. Szybko wymienili parę zdań, a następnie niebieskooki wrócił do mnie i zaprowadził do jednego z "biur" ojca. Były to pokoje na poufne rozmowy. Chłopak wskazał mi krzesło, a sam stanął obok.

-Poznam wreszcie twoje imię? - spytałem opierając się o biurko, patrząc się na mężczyznę. Czarnowłosy posłał mi lekki uśmiech milcząc. Zanim zdążyłem go o to pomęczyć, drzwi otworzyły się wpuszczając mojego ojca i Xavier'a; szefa straży. Niebieskooki ukłonił się z szacunkiem. Xav posłał mu rozbawione spojrzenie.

-Lata w podróży ułożyły twój charakter? -zapytał z uśmiechem. Mój ojciec zajął miejsce za biurkiem. Wpatrywał się on w mężczyzn z łagodnym wyrazem twarzy.

-Naprawdę w to wierzysz? Ojciec stwierdził, że jestem niezwykłym przypadkiem. -odpowiedział z cichym śmiechem. Nie rozumiałem tej wymiany zdań. Odkąd pamiętam Xavier był niedostępny i chłodny w stosunku do innych. Mój ojciec też rzadko wydawał się taki rozluźniony, nawet w towarzystwie straży.

-Ktoś mi powie kto to? -spytałem zwracając uwagę mężczyzn.

-Alexandrze. Odchodzę ze straży. -oznajmił Xavier. Spojrzałem na niego zaskoczony. Znałem go od dziecka. Był przy mnie gdy próbowałem się wymykać z zamku, w czasie mojego buntu, a teraz tak po prostu chciał odejść? -Mój przyjaciel i znajomy twojego ojca Nathaniel Verins nie raz wspominał o swoim synu, który kształcił się w kierunku ochrony innych. Jego nauczyciele wciąż są nam nieznani lecz wiem co on potrafi pomimo młodego wieku. Rozmawiałem o tym z twoim ojcem i postanowiliśmy się skonsultować z rodziną Verins...

-Czy to nie jest jeden z tych rodów na najniższym szczeblu szlacheckiej drabiny społecznej? -zapytałem i zauważyłem uśmiech na twarzy niebieskookiego. Kiwnął on ledwo zauważalnie głową. -Więc chcesz by Cię zastąpił?

-Tak. Na początek będzie pod moją pieczą wszystko poznawał i zobaczymy jak sobie poradzi. Jeśli jednak ci to przeszkadza możemy poszukać kogoś innego. 

-Nie,  nie przeszkadza. Jednak będzie mi ciebie brakować Xavier -odpowiedziałem ze smutnym uśmiechem. Siwowłosy posłał mi pocieszające spojrzenie.

-Będę czasami tu przyjeżdżać. -oznajmił czułym tonem. Był dla mnie jak starszy wujek. Tyle wspomnień związanych z nim i innymi strażnikami. Zawsze mogłem liczyć na ich pomoc, gdy chciałem uniknąć opieki jakiejś kobiety, którą zatrudnił mój ojciec.

-Nie chcę wam przerywać, ale mam parę pytań co do ochrony. -odezwał się spokojnym głosem niebieskooki. Xav spojrzał na niego z zainteresowaniem.

-Czemu strażnicy są tylko przy wyjściach i nikt nie chroni króla wewnątrz? Zauważyłem tylko, że księżniczka Catharina posiada własną ochronę. 

-Do tego czasu to wystarczało -odparł Xavier drapiąc się po karku jak miał to w zwyczaju gdy czuł się zakłopotany.

-Spokojnie. Chodzi po prostu o to, że ludzie gadają. Młody władca, nie znają jego siły i myślą, że rywale króla Nicholas'a spróbują zagarnąć koronę rodu Ferense. - powiedział opierając się o regał z książkami. 

-Myślałem nad tym i Alexander powinien mieć osobistego strażnika, tak jak jego siostra - odezwał się mój ojciec poprawiając swoje przydługie włosy. 

-Ojcze, nie potrzebuje ochroniarza. Dotąd potrafiłem sobie poradzić - westchnąłem patrząc się na niego. 

Nowy strażnik oznacza trudniejsze wychodzenie z zamku. Mój ojciec spojrzał na mnie z naganą i widać, że chciał coś powiedzieć, gdy w pomieszczeniu rozniósł się śmiech Verins'a. Po chwili jednak z błyskami rozbawienia w oczach, uspokoił się.

-Dotąd nie było zagrożenia, a Xavier bawił się nie raz w twój cień. - odparł z niezwykłą pewnością siebie.

-Więc po prostu nie chce nikogo nowego - odpowiedziałem mu poważnie. 
Najwidoczniej mi nie było do śmiechu jak jemu. Ten nie wydawał się przejęty moimi słowami.

-Jak sobie życzysz Panie. Nie mniej nie chodziło mi bym to ja został twoją ochroną. - odpowiedział niewzruszonym tonem. 

Spojrzałem się na niego z ukosa. On jako mój strażnik? To była dość kusząca propozycja. 

-Przemyśle to. 

Mężczyzna kiwnął głową. Xavier spojrzał na niego z pytaniem w oczach, a gdy ten kiwnął głową, starszy mężczyzna uśmiechnął się szeroko z wyraźnym zadowoleniem.

-Wszystko załatwię i już jutro możesz zaczynać.

-Tak jest. Poproś główną straż by godzinę przed śniadaniem pojawili się w sali treningowej. -powiedział z lekko nieobecnym spojrzeniem jakby coś analizując. Były szef straży zgodził się z nim i po pożegnaniu wyszedł. Niebieskooki za to spojrzał na mojego ojca, przed którym się lekko skłonił, a następnie spojrzał na mnie czyniąc to samo.

-Raffael Verins, do usług Waszej Wysokości. A teraz skoro wszystko ustalone to z chęcią odprowadzę króla do jego komnat.

Kiwnąłem głową na zgodę i ruszyłem za nim żegnając się z ojcem. Droga długimi korytarzami minęła nam w milczeniu, aż do dotarcia pod drzwi moich pokoi. Weszliśmy do mojego salonu.

-Powiedz, że to wszystko to idealna wymówka na to bym mógł sobie wychodzić z zamku? -spytałem przechodząc do garderoby i ściągając wreszcie koronę oraz płaszcz.

-Wybacz nie mogę tego powiedzieć. Każde twoje samowolne wyjście z zamku niesie ryzyko, którego nie warto podejmować.

-To pójdziesz ze mną -spojrzałem się na niego zza ramienia. Rozpinając kamizelkę.

-Jeszcze parę minut temu broniłeś się przed obcą osobą jako swoim strażnikiem. -odpowiedział ze spokojem na twarzy. Następnie posłał mi lekki uśmiech. -Po za tym jest już późno. Odpocznij.

Gdy zabrałem się do zdjęcia spodni mężczyzna obrócił się do mnie plecami. Szczerze to nie zwróciłem uwagi na godzinę, która już była. Przebrałem się w spodnie dresowe i białą koszulkę. 

-A która jest godzina?

-Gdzieś koło dwudziestej trzeciej. A teraz ci już nie przeszkadzam. Dobrej nocy Wasza Wysokość. -powiedział i skierował się w stronę wyjścia z pomieszczenia.  

-Dobranoc Raffael'u -odpowiedziałem siadając na kanapę z książką w dłoni.


RAFFAEL

Ziewnąłem idąc w stronę szafy. Ubrałem luźne ciuchy i wyszedłem z pokoju. Ruszyłem do sali, w której powinni się już znajdować strażnicy. Wszedłem do dużego pomieszczenia, rozglądając się z zainteresowaniem. Na jej środku rozciągało się około dziesięciu osób. Widząc mnie wstali.

-Witajcie. Cieszę się, że dotarliście... To wszyscy z głównej straży? -odpowiedziało mi zbiorowe "Tak". Uśmiechnąłem się lekko. -Pogadankę zostawię na następne spotkanie wszystkich strażników. A teraz zapraszam na mały sprawdzian wytrwałości.

Nie czekając na nic udałem się w stronę wyjścia, a następnie na zewnątrz. Urządziłem krótką rozgrzewkę, a następnie zacząłem biec. Stwierdziłem, że okrążenia wokół zamku pozwolą mi na poznanie terenu. W taki oto sposób biegaliśmy przez dobrą godzinę. Oczywiście pod koniec większość już tylko próbowała utrzymać się w ruchu, nie mniej byłem zadowolony z efektu. Próbując unormować przyśpieszony oddech spojrzałem na grupę z uśmiechem.

-Myślę, że zasłużyliśmy na śniadanie.

Każdy z nich uśmiechnął się na wspomniane jedzenie. Rozeszliśmy się do swoich pokoi by wykąpać się oraz przebrać. Ubrany w swój czarny strój ruszyłem do jadalni, w której powinna znajdować się rodzina królewska.

-Dzień dobry. -przywitałem się kłaniając, a następnie zająłem miejsce obok Xavier'a. Śniadanie mijało w spokojnej atmosferze. Pod koniec pogrążyłem się w rozmowie z przyjacielem ojca. W pewnej chwili usłyszałem ciche chrząknięcie, więc spojrzałem na byłych władców.

-Można wiedzieć gdzie jest główna straż? -zapytał ojciec Alexandra. Posłałem mu uspokajający uśmiech.

-Pewnie odpoczywają po porannym treningu. Powinni się za niedługo pojawić. Czyżby król czegoś potrzebował?

-Zwykła ciekawość -odparł starszy mężczyzna pijąc kawę. Kiwnąłem głową zerkając na przyglądającą mi się dziewczynkę. Mała księżniczka wyraźnie nie przejmowała się tym, że nie powinna tak wpatrywać się w kogoś. Posłałem jej wesoły uśmiech, na który ta odpowiedziała.

-Raffael? -spojrzałem na matkę młodego władcy. Jej czarne włosy były ułożone w misterny kok, a zielone oczy błyszczały radośnie z mieszaniną ciekawości. -Słyszałam, że dużo podróżujesz... jeśli można wiedzieć gdzie zawędrowałeś? I czy praca w jednym miejscu nie będzie dla ciebie problemem?

-W różnych krajach byłem, lecz nigdzie na długo się nie zatrzymałem. Nie mam nic przeciwko takiej zmianie. A moi rodzice są przez to szczęśliwi, że wreszcie będą mieli mnie bliżej siebie. -odpowiedziałem z uśmiechem. Kobieta wydawała się rozbawiona moimi słowami.

-Gdzie zatem byłeś najdłużej?

-W dzikich lasach Derinu. W klasztorze Cichych Braci. -odparłem z lekkim uśmiechem wspominając tamten czas. Dwa lata z dala od domu. W tamtych rejonach dobrze mi zrobiły. Nie tylko w moim treningu, ale też od strony duchowej. Pomogło mi to w jakiś sposób w mentalnym ustatkowaniu się.

-Jak tam jest? -zaciekawiony moimi słowami odezwał się Alexander.

-Cicho. -powiedziałem z rozbawieniem. -A na poważnie to niesamowicie. Całkowicie odcięcie od świata. Tylko ty i cisza tego miejsca. Oczywiście zanim mogłem zacząć jakikolwiek trening, musiałem się wyciszyć i zamilknąć. I wbrew pozorom nie jest to takie łatwe.

-Chciałbym tam... -zaczął chłopak, ale jego matka natychmiast mu przerwała.

-Nie zaczynaj Alexandrze. -białowłosy westchnął ze smutkiem w oczach. Współczułem mu. On nigdy nie mógł i nie będzie mógł sobie pozwolić na taki wyjazd. Był władcą. I dopóki nie będzie miał pełnoletniego następcy nie mógł pozwolić sobie na wyjazdy wedle swoich zachcianek.

Dopiłem herbatę i wstałem powoli ze swojego miejsca.

-Na mnie już czas. Miłego dnia Wasza Królewska Mość.

-Raffaelu? -usłyszałem swoje imię na co wróciłem wzrokiem na białowłosego władcę. -Będziesz moim strażnikiem?

-Z twoich wczorajszych słów Panie wywnioskowałem, że wolałbyś kogoś komu bardziej ufasz i, co najważniejsze znasz. Więc odpadłem w przedbiegach. Do obiadu jednak obiecuję wybrać kogoś odpowiedniego.

Z ociągnięciem pokiwał głową na znak zgody i napił się herbaty z filiżanki.

Opuściłem pomieszczenie  kierując się do pomieszczenia służącego za duży salon dla wszystkich strażników. Byli tam ci, którzy byli po warcie bądź przed wartą. Po krótkim zgubieniu się w korytarzach wreszcie trafiłem do odpowiedniego pokoju.

-Witam i przepraszam, że przeszkadzam w odpoczynku, ale chciałbym wiedzieć kto był najbardziej zaufanym człowiekiem Xavier'a?

-Ja. Julien Crux. Potrzebujesz pomocy? -zapytał brunet o piwnych oczach. Przyjrzałem mu się wzdychając.

-Aktualnie będziesz robił za ochroniarza króla Alexandra. Pilnuj go, a w razie kłopotów znajdziesz mnie na sali treningowej z młodziakami.

-To dla mnie zaszczyt -lekko ukłonił się Julien i wyszedł z pokoju.

*

Z łatwością uniknąłem ciosu jednego z chłopaków przy okazji kopiąc jednego ze stojących w miejscu. Widać było, że się nie przykładał. Irytowało mnie to.

-Ruszcie się. Macie przewagę liczebną, a nie wykorzystujecie tego. Współpraca ludzie. Jeśli tego się nie nauczycie to zaczną się treningi z bronią.

Jęknęli na co kolejny raz zaatakowałem ich. Lawirowałem między nimi wyłapując każdą próbę ataku. Tyle lat szkolenia na coś się przydało i byłem świadom, że ci nowicjusze nie mają szans. Nie mniej liczyłem na jakąś próbę zrobienia mi krzywdy. W końcu czując złość wyjąłem zza pasa pistolet i celując obok blondyna strzeliłem.


Nikomu się nic nie stało, jedynie ucierpiała lekko ściana.

-Jeśli do końca tygodnia żaden z was mnie nie zaatakuje możecie się pożegnać z jakąkolwiek szansą na zostanie tu jako strażnik. -oznajmiłem spokojnym głosem. Widziałem złość, niedowierzanie, smutek na ich twarzach. Miałem nadzieje, że ta groźba zmobilizuje ich do działania.

Zakończyłem trening i wyszedłem z sali. Postanowiłem sprawdzić co robi Alexander z Julienem.

Zalezienie ich było małym wyzwaniem, ale wreszcie przy pomocy strażników udało mi się zlokalizować ich w bibliotece. Postanowiłem wejść jednymi z nie używanych drzwi i sprawdzić czujność nowego strażnika króla.

Alex prawie leżał na stole, najwyraźniej znudzony. Julian stał tyłem do mnie na co się uśmiechnąłem. Uważnie stawiając kroki podszedłem do niego wyciągając cienki sztylet, który błyskawicznym ruchem przystawiłem do szyi mężczyzny.

-Bu. -szepnąłem mu do ucha.

Brunet spiął się spoglądając na mnie.

-Raffael.

Zrobiłem krok w tył nie chowając sztyletu. Zacząłem krążyć wokół chłopaka, który wyglądał jakby oczekiwał ataku.

-Ustawiłeś się w złym miejscu. Nie masz stąd na oku obu wyjść przez co taka sytuacja z łatwością mogła by się powtórzyć. A mogę ci powiedzieć, że zabito by cię od razu albo zranili tak byś nie umiał pomóc królowi.

-Przepraszam -zmarkotniał wyciągając podobny sztylet. Zatrzymałem się przed nim patrząc mu prosto w oczy.

-Nie przepraszaj, a działaj. -powiedziałem. Nie byłem na niego zły ani nie oczekiwałem przeprosin. Chciałem by pamiętał moje słowa następnym razem. I nie musiał patrzeć na jego martwe ciało.
Schowałem sztylet do przylegającej do uda pochwy i spojrzałem na przyglądającego nam się Alexandra. Kiwnąłem mu głową. -Wasza Wysokość.

-Raffaelu -także przywitał się ze mną. -Opowiedz mi więcej o swoich wyjazdach.

-Jeśli można, nie lubię pełnej wersji swojego imienia. Zbyt poważne. Wystarczy Raf. -powiedziałem opierając się tyłem o parapet za plecami Alexandra. -A co do podróży, to co cię interesuje Panie?

-Jeśli mam się do ciebie zwracać, Raf, ty mi przynajmniej w tym towarzystwie mów po imieniu -odpowiedział przechodząc na skórzaną kanapę i zapraszając mnie obok. -Wszystko, od początku, jak tam jest, jacy są tam ludzie...

-Od początku... Zaczęło się chyba jak miałem czternaście lat. Wraz z ojcem i jego przyjaciółmi pojechałem w góry na granicy Mirnes i Lexinertum. Pod koniec tygodnia myśląc, że znam teren udałem się sam na spacer. Było wspaniale dopóki nie dotarło do mnie, że się ściemnia, a ja nie do końca wiem gdzie jestem. -opowiedziałem o tym jak napotkałem stado dzikich koni i spanie na polanie wraz z nimi. O złości ojca. I o tym jak po tym wydarzeniu zapragnąłem się wyrwać z domu na takie wycieczki. -Gdy tylko mogłem pakowałem plecak i jechałem. Zaczynałem od tygodniowych wyjazdów. Potem były coraz dłuższe.

-Aż w końcu znalazłeś się tu...Ale czemu? Skoro tak kochasz podróże, po co dołączyłeś do straży?

-Gdy prawie tracisz życie podejmujesz różne decyzje. Moją było to, że już nigdy nie będę zdany na łaskę innych. Będę bezpieczny i będę mógł to zagwarantować bliskim. Tak też zacząłem szukać osób, które mogłyby mi pomóc w osiągnięciu tego.

-Więc Xavier zaproponował ci pracę tu -odpowiedział niebieskooki. -Opłacało się?

-Xavier miał niezwykłe wyczucie czasu. Akurat wróciłem do domu, gdy on rozmawiał o odejściu z ojcem. -odpowiedziałem z minimalnym uśmiechem. A następnie zerknąłem przez okno na zewnątrz. Zainteresowała mnie postać ćwicząca w cieniu. -Czy mi się opłacało zobaczymy.

Młody władca zamyślił się leżąc w pozie, za którą pewnie dostałby naganę od matki. Miał na sobie biały, królewski mundur podobny do mundurów generałów wojskowych, oraz wysokie, czarne oficerki. Przy ładnie ozdobionym pasie miał skórzany futerał z bronią. Jego białe włosy lekko pofalowały się zasłaniając mu teraz trochę twarzy. Oczy miał przymknięte, jakby rozkoszował się ciszą jaka nastała.

Przywołałem do siebie Juliena i wskazałem postać za oknem. Poznawałem, że jest to jeden z dzisiejszych uczniów, ale chciałem znać jego dane osobowe. Brunet zmrużył oczy przez chwile przyglądając się dzieciakowi aż wreszcie wyprostował się i spojrzał mi w oczy.

-Elias Hels. Sierota, cała rodzina oprócz niego zginęła w pożarze. Jeśli się nie mylę jest jednym z młodszych ochotników i ma jakieś siedemnaście lat. -wytłumaczył po cichu, nie chcąc najwyraźniej przeszkadzać władcy w wypoczynku. Kiwnąłem ze zrozumieniem głową i skierowałem się do wyjścia.

-Co zamierzasz? -zapytał zaniepokojony z lekka Julien. Spojrzałem na niego uspokajająco.

-Wziąć go pod swoje skrzydła.



Raffael Verins




Imię:  Raffael

Nazwisko:   Verins

Wiek:  23lata

Wygląd i charakter: Wysoki, czarnowłosy mężczyzna o lekko opalonej, ale wciąż bladej skórze i pięknych, magnetycznych oczach kolory wieczornego nieba. Posiada celtycki tatuaż Triquerty inaczej zwany "plecionka trójcy". *TATUAŻ*

Z charakteru może się wydawać zamknięty w sobie i tajemniczy lecz to tylko powierzchowna maska. Chłopak często korzysta ze swojego ciętego języka, sarkastycznych/ironicznych uwag. Szybko przywiązuje się do bliskich osób i jest wobec nich bardzo lojalny. 
Zabawny i czasami dziecinny jak na swój wiek. Nie mniej swoje obowiązki traktuje poważnie i poświęca im większość czasu.

Zdj.



czwartek, 28 lipca 2016

Alexander Ferense



Imię i nazwisko: Alexander Christopher Ferense

Wiek: 21 lat

Rodzina:
      *matka - Sophie*
      *ojciec - Nicholas*
      *młodsza siostra - Catherin*

Wygląd: Drobnej postury chłopak o lekko falowanych, popielatych włosach i oczach koloru rubinu. Jego jasna cera upodabnia go do porcelanowych lalek Cath.

Charakter: Chłopak przyjaźnie nastawiony do każdego. Z pozoru może nawet naiwny, a czasami lekkoduch. Do wszystkiego stara się podchodzić z dystansem, ale nie zawsze tak potrafi, ponieważ jest osobą emocjonalną. Stara się każdego zadowolić i nie zawieść pokładanych w nim nadziei. Zabawny młodzieniec, który jest mało cierpliwą osobą jak na młodego władcę.


Z ojcem jako dziecko